Tak blisko, a tak daleko, można by rzec. Pelikany wróciły niemal do pełnego składu, ale wciąż brakuje tego „czegoś” w ich grze co pozwoliłoby rozwinąć skrzydła i zacząć wygrywać seryjnie spotkania. Jednego dnia wszystko układa się po myśli Alvina Gentry’ego, a rzuty wpadają bezlitośnie traktując przy tym rywali, a następnego brakuje zaangażowania i twardej gry po obu stronach parkietu.
Zakończony road trip 2-3 to przy obecnej formie zespołu z Nowego Orleanu całkiem niezły wynik. Patrząc jednak na rywali z jakimi przyszło się Pelicans podczas tego okresu zmierzyć, mogło być jednak zdecydowanie lepiej. A tak, Pelikany wciąż zostają na przedostatnim miejscu w swojej Konferencji, będąc przy tym również czwartą najgorszą drużyną ligi – jedynie przed Sixers, Lakers i Nets. Wstyd.
PELICANS 101 – 105 BLAZERS
Kolejne spotkanie przeciwko Smugom, kolejny raz na obcym terenie. Ostatnim razem Pelikany zostały tutaj skarcone już na początku sezonu, co być może, odbiło się na atmosferze również i później. Pelicans przed meczem głośno mówili, że muszą kontynuować grę na pełnym zaangażowaniu i przełamać się na wyjazdach.
Tak się jednak nie stało, a w grze przyjezdnych znów zabrakło energii. Trail Blazers bez większych problemów rozbijali obronę Pelicans, a w dodatku mieli fantastyczny dzień na dystansie – pytaniem jest jednak czy to zawsze „fluke” rywali czy jednak kompromitująca defensywa ekipy Alvina Gentry’ego.
Pelicans mieli za sobą kilka dobrych wystąpień jak Anthony Davis z 28/10/5, czy Tyreke 19/5/12 oraz Holiday 19/2/5. Zabrakło jednak ognia na dystansie od Erica Gordona, który skończył ten mecz z 0-5 za trzy.
Fantastycznie przeciwko New Orleans zafunkcjonował znów duet McCollum-Lillard, który zdobył aż 46 punktów. Gdy ci schodzili na ławkę rezerwowych złapać trochę oddechu wówczas torpedę odpalił Gerald Henderson, dla którego był to najlepszy mecz od ponad roku. Zawodnik który wciąż stara się wrócić do formy po kontuzji na taki mecz oczywiście musiał trafić przeciwko Pelikanom, rzucając 4-5 za trzy i zdobywając 19 „oczek” w 21 minut.
Ogromnym zaskoczeniem była również postawa Masona Plumlee, który kompletnie zdominował strefę podkoszową – 16 punktów, 13 zbiórek i aż 6 asyst.
Pelikany – w zasadzie Tyreke Evans i jego wjazdy pod kosz – starały się jeszcze nadrobić sporą stratę w czwartej kwarcie, niestety, Blazers z zimną krwią dociągnęli wynik do końca spotkania.
PELICANS 104 – 94 JAZZ
Mecz bardzo brzydki, bez większej historii. To było jednak pierwsze zwycięstwo podczas 5-meczowego road tripu Pelicans. Przez pierwsze trzy kwarty mecz był wciąż na styku, dwie ekipy walczyły ze sobą w brudny sposób, często licząc na błąd swoich rywali. Pellies wykorzystali początkowo absencję Rudy’ego Goberta atakując sporo strefę podkoszową, aby później zmylić Jazz i zadać ostateczne ciosy z dystansu.
Ostatecznie ostatnia kwarta została wygrana 31 – 15, a gospodarze z Salt Lake City nie byli w stanie wrócić z dalekiej podróży, mimo, że doszło jeszcze do małego zrywu podczas gdy obrona Pelicans miała kolejny raz swój „przestój” i nawet Tracy McGrady siedzący w studio mógłby rzucić nam kilkanaście punktów w kilka sekund.
Bardzo fajnie kolejny raz wyglądał Jrue Holiday, który z ławki rezerwowych daje bardzo cenne minuty i gdy jest na parkiecie wyrabia sporą przewagę. W tym meczu +10, a w 23 minuty rzucił 15 punktów. Mniej aktywny, bo kolejny raz Pelikany zapominały dogrywać mu piłkę, był Anthony Davis, który skończył zawody z 17 punktami i 13 zbiórkami w 38 minut.
PELICANS 88 – 104 SUNS
Trzeba przyznać, że New Orleans Pelicans trafili najgorzej jak tylko mogli. Ostatnie dwa spotkania pomiędzy tymi drużynami to zacięte mecze, z których jednak zwycięsko za każdym razem wychodzili podopieczni Alvina Gentry’ego. Tym razem, pełni zemsty Suns, dostali w swoje ręce przybitych przyjezdnych. Dodatkowo, Phoenix dzień wcześniej dostali nieprawdopodobny oklep, wręcz historycznie przegrany, przeciwko Golden State Warriors. To wszystko działo się jeszcze w krajowej telewizji, a zawodnikom Suns było po prostu wstyd, że taką postawę widziały całe Stany Zjednoczone.
Był to więc znów „hustle game”, z którego Pelikany nie mogły wyjść zwycięsko. Zabrakło zaangażowania i chęci walki. Już pierwszą kwartę Pelicans przegrywali 11 punktami, a nic nie wskazywało na to, żeby przewaga ta zaczęła maleć.
Alvin Gentry był po pierwszych 12 minutach niemiłosiernie wściekły na swoich zawodników, mówiąc w wywiadzie pomiędzy kwartami dla ESPN – „Nasza obrona i cała gra w tym momencie po prostu śmierdzi. Wszystko wygląda tak jakbyśmy nie chcieli tutaj być, tak nie może być, to nie do przyjęcia.”.
Nic od tamtego momentu się nie poprawiło. Pelicans rzucali na 36% z gry, 18% za trzy, mając przy tym aż 21 strat. Suns nie mieli większych problemów, aby tym razem to ich rywal został ośmieszony w krajowej telewizji. Eric Bledsoe miał aż 29 punktów, 9 asyst i 4 zbiórki, a to wszystko na skuteczności 12-17 z gry. Obrona nie istniała.
Po meczu wypowiedzi nie mogły nas podnieść na duchu. Zespół w szatni był przybity.
„To było okropne, po prostu okropne. Brak zaangażowania, brak twardej gry, jakbyśmy mieli wszystko w dupie… Tylko tak jestem to w stanie podsumować.” – mówił Gentry. „Zagraliśmy fatalnie. Nie konkurowaliśmy, nie graliśmy ciężko. Robili z nami co tylko chcieli, a my wyglądaliśmy na takich, którzy nie chcą tutaj być. Jest mi wstyd.” – dokończył Anthony Davis.
PELICANS 130 – 125 NUGGETS
Jeden z tych meczy, gdzie wszystko wygląda jak podczas All-Star-No-Defense-Game. Obydwie drużyny wyszły na parkiet ze świetnie nastawionymi celnikami, a przy tym pozwalając robić dosłownie niemalże wszystko swoim rywalom.
Już od dłuższego czasu trzeba przyznać, że mecze przeciwko Denver Nuggets, drużynie z Nowego Orleanu często nie wychodzą. Zawsze zawodnicy tacy jak Kenneth Faried masakrowali strefę podkoszową i grali z taką energią, za którą nie nadążali podopieczni Monty’ego Williamsa.
Nie o wiele lepiej zaczął już w tym roku Alvin Gentry, który pozwolił zlać się u siebie Bryłkom i zagrać jeden z lepszych spotkań w swojej karierze Danilo Gallinariemu. Tym razem to Pelicans podchodzili do tego meczu, aby zemścić się za ostatnie porażki.
Po najlepszej pierwszej kwarcie w karierze Anthony’ego Davisa, który zdobył aż 19 punktów w 8 minut, wszystko wydawało się na dobrej drodze, aby był to łatwy do wygrania mecz. Ciężko byłoby wygrać z Pelicans, którzy mają tak świetnie dysponowanego All-Stara w swoim zespole.
Po 8 minutach gry, Anthony Davis zszedł jednak do szatni i nie wrócił na parkiet, aż do czwartej kwarty. Okazało się, że skrzydłowy rozgrywa swój własny „flu game”, mając wysoką gorączkę.
Pod jego nieobecność grę w swoje ręce przejął na początku Jrue Holiday (21 punktów w 23 minuty), a następnie świetnie rzucający w tym meczu Tyreke Evans oraz Eric Gordon. Swoje dorzucił również Ryan Anderson z ławki rezerwowych. Trzeba przyznać, że cały zespół Pelicans miał po prostu bardzo dobry dzień, przede wszystkim strzelecki, a wszystko mogło się skończyć już po 36 minutach, pozwalając też odpocząć do końca Davisowi.
Mogło, gdyby nie fatalna obrona, która pozwoliła rozpędzić się Willowi Bartonowi i rzucić mu najwięcej punktów w karierze – aż 32. Miał też 10 zbiórek i 6 asyst w 36 minut z ławki. To ten typ gracza, który jak już się podpali to ciężko go zatrzymać jakimikolwiek sposobami (J.R. Smith, Gerald Green anyone?). Ostatecznie Bartonowi w ostatnich minutach nie miał kto pomóc, gdyż tak jak wcześniej dostał sporo dobrej gry od Kennetha Farieda (21/13) oraz Randy’ego Foye’a (5-7 za trzy) to później został kompletnie sam.
Na parkiet wrócił Anthony Davis, zablokował 4 rzuty w niemal ostatnich 2.5 minutach i zakończył mecz. Tak po prostu. Davis miał aż 27 punktów, 6 zbiórek i wspomniane 4 bloki w zaledwie 19 minut.
Tyle wystarczyło aby pokonać Denver Nuggets i zakończyć swój road trip wynikiem 2-3. Nie jest tak źle, jak mogłoby się wydawać. Choć zawsze mogło być lepiej, prawda?
POZYTYWY TYGODNIA:
1. Fantastyczny Jrue Holiday, który jest najjaśniejszą postacią zespołu w tym miesiącu. Zdecydowany MVP, najlepszy zawodnik i gracz, który napędza z ławki rezerwowych wynik i całą grę. Ciężko byłoby się nawet utrzymać w meczu bez jego kilkunastu świetnych minut, w których rozbija obronę rywali.
2. Coraz lepiej wygląda ofensywa Pelicans. Są momenty, gdy piłka wreszcie pływa pomiędzy zawodnikami, dzięki czemu dochodzi częściej do łatwych sytuacji i łatwych punktów. Są też kwarty, tak jak pierwsza przeciwko Denver Nuggets, gdy Pellies pozwalają wejść świetnie w meczu Anthony’emu Davisowi.
NEGATYWY TYGODNIA:
1. Energia. Zaangażowanie. Twarda gra. Tego wszystkiego brakuje, Pelikany wydają się podłamane aktualną pozycją w tabeli i ciężko patrzeć dobrze jeszcze na ten sezon, jeśli sami zawodnicy coraz częściej wyglądają na osoby, które nadziei nie widzą.
2. Obrona. Po prostu ssie. Pozwolić rzucić sobie tyle punktów Hendersonowi, Bartonowi czy Plumlee. Takie rzeczy przeciwko dobrej drużynie nie mogą się zdarzać, a to tylko potwierdza, że New Orleans Pelicans do tych „dobrych” w tym roku zdecydowanie nie należą.
MVP TYGODNIA:
To już drugi raz z rzędu – Jrue Holiday. Rozgrywający jest najlepszym zawodnikiem New Orleans Pelicans w grudniu i biorąc pod uwagę jego formę to możemy być cholernie podekscytowani tym, że w styczniu będzie grał bez ograniczeń minut i w meczach back-to-back. Obrona powinna ulec znacznej poprawie, a sam Jrue w ostatnich meczach daje niesamowicie dużo
PIĄTKA TYGODNIA:
Holiday-Gordon-Evans-Davis-Anderson
WYRÓŻNIENIE TYGODNIA:
Omer Asik wsadził piłkę dwukrotnie w tym tygodniu. Chwała Ci Panie.
CYTAT TYGODNIA:
„GUARD THAT MOTHERFUCKER!” – Alvin Gentry w przerwie do Jrue Holidaya o Willu Bartonie podczas meczu przeciwko Denver Nuggets
NADCHODZĄCE SPOTKANIA:
23/24 grudnia vs BLAZERS
25 grudnia @ HEAT
26 grudnia vs ROCKETS