Ten tekst będzie inny, niż poprzednie. Ten mecz był także inny, niż poprzednie. Hornets przegrali ten mecz 15 punktami i chyba ciężko się tu nie zgodzić, że mecz tak naprawdę wygrali Harden, Peterson i Delfino, których Pelicans nie potrafili w porę zatrzymać.
To były urodziny żony Toma Bensona. Oczekiwała na pewno innego prezentu od swoich podopiecznych. Ciężko jednak wygrywa się mecze, w których chyba brakuje dobrego aspektu gry w drużynie. Stagnacja, w którą Hornets wpadli w pierwszej kwarcie była po prostu zbyt bolesna do oglądania.
Co więc tak naprawdę poszło nie tak? Mówiąc kolokwialnie – wszystko! A raczej Hornets nie mieli dobrych stron. Była oczywiście dobra pierwsza połowa od Gordona, ale już zdecydowanie do tego przywykliśmy, że w pierwszej połowie gra niczym najlepszy punktujący w NBA, a w drugiej połówce nie trafia żadnego rzutu z gry.
– Zbiórki – Zacznę od tego, bo to mnie bolało najbardziej. Nawet, jeżeli nasza obrona, jako tako zatrzymywała Hardena, to zawsze był Paterson, który był katem(!) w dzisiejszym meczu. Wykorzystywał przewagę siły przeciwko Davisowi bezlitośnie. Zabrakło zdecydowanie energii Aminu, który gdzieś spał w tym meczu. Jednak w końcu obudził się pod koniec tego meczu, gdy dostał piłkę w crunch time i odpalił airballa za 3. Tak, to był dagger. Po raz pierwszy od dawna nie miał najwięcej zbiórek w drużynie!
– Greivis Vasquez – Statystycy w NBA powinni zbudować kolejną rubrykę w swoich notesikach: „Przegapione loby Vasqueza do Davisa”. W tym sezonie stawiam, że już ok. 200 takich sytuacji miało miejsce. Gravy albo po prostu nie chce, albo nie umie rzucić loba do Davisa. Nie potrafi wykorzystać jego zalet w ofensywie, czyli jako takiej skoczności i długich rąk. Potrzebujemy nowego rozgrywającego.
Jego gra pick and roll kuleje. Dzisiaj nie potrafił wymusić nawet zmiany krycia po wykorzystaniu zasłony. Jest zdecydowanie zbyt wolnym zawodnikiem, aby grać to tak jak to robi np. Gordon, który mordował w tym aspekcie Rockets w pierwszej połowie.
– Ryan Anderson – Nie zrozumcie mnie źle, zdobył 19 punktów, zagrał dobry mecz, ale tylko dobry. Po pierwsze, co mi się rzuciło w oczy to 4 zbiórki w 32 minuty. Silny skrzydłowy z taką ilością zbiórek? Następna kwestia to rzuty trzypunktowe. Czwarta kwarta, gdzie moim zdaniem piłka powinna iść w ręce Gordona – choć i to nie jest ostatnio jego zaleta – to nie. Ryno próbuje na siłę trafić za trzy (0/5) mimo, iż już wcześniej spudłował kilka rzutów. Monty powinien ograniczyć grę na siłę swoich zawodników, do minimum, jak najwcześniej.
– Eric Gordon – Jak w powyższym przypadku, zagrał dobry mecz, jednak druga połowa pozostawia wiele do życzenia. Przede wszystkim rzucił 0 punktów z gry, a jedyne (4) zdobył z wolnych. Really? Na wejście w 4 kwarcie zafundował swojej drużynie 2 straty. Nie wiem, co się ostatnio dzieje z tym zawodnikiem, ale po prostu drugie połowy mu nie leżą i to widać. Przeciwnik kryje go zdecydowanie wyżej po tym, co z nimi robił w pierwszych dwóch dwunastkach. Jest jeden problem w jego grze, gdy rywal właśnie podejdzie wyżej z jego kryciem, to zaczyna się gubić i traci panowanie nad piłką.
– Obrona – Peterson? Delfino? Really, Hornets? Obrona po prostu była fatalna, w dodatku sędziowie gwizdali jeszcze gorzej. Zabić to za mało. To nie usprawiedliwia tego, że Szerszenie po prostu nie potrafią grać pick and rollów. Harden robił na co tylko miał ochotę, rzucił 30 punktów wrócił do domku i wypił herbatkę, jak zawsze, gdy wraca po treningu.
– Zasłony – Niech ktoś weźmie Jasona Smitha i pokaże mu jak stawiać cholerną zasłonę! To kolejny jego mecz w którym gwizdnięto mu ruchomą zasłonę. Jednak prawda jest taka, że jest on jednocześnie najgorszym i najlepszym człowiekiem w Hornets od tej brudnej roboty. Czasami zamiast stać twardo, prosto to odpycha od siebie rywala klatką piersiową, co również jest odgwizdywane, jako faul. Gdy już mu się uda postawić czystą zasłonę, to jednak prawie zawsze jest zmiana krycia.
Co ciekawe Davis nie umie stawiać zasłon. Nie jest typową ścianą, która by zatrzymała na sobie przeciwnika. Wygląda to mniej więcej tak: Davis podbiega z zamysłem postawienia zasłony, stawia ją, rozgrywający wykorzystuje jego pomoc. Jednak co robi Davis? Nie bierze przeciwnika na siebie, tylko spier… ucieka pod kosz. Jakie są tego konsekwencje? Podwojenie, brak piłki kierowanej pod kosz, często strata.
Podsumowując, po raz kolejny zabił nas gracz podkoszowy, drugi mecz z rzędu. To samo tyczy się pick and rollów i niekompetencja zawodników Hornets w graniu ich. Oczywiście Gordon świetnie sobie radzi, co nie można już powiedzieć o innych. Davis powinien nabrać masy, bo z tym co „ma” obecnie to raczej nie zrobi kariery, jako spec od P&R.
Gordon znowu miał syndrom drugiej połowy, co musi się szybko skończyć, jeżeli chce on dalej wygrywać. Mam nadzieję, że on ma świadomość tego, że nie gra ostatnio najlepiej, mimo świetnych pierwszych dwóch kwart, których jest dosłownie królem. Wiadomo, że dzisiaj jednak nie dostał pomocy od kolegów, której potrzebował. W pojedynkę on nie wygra meczu, przynajmniej jeszcze. Rivers pokazuje przebłyski talentu, mam nadzieję, że poprawi jeszcze rzut i może grać spokojnie z Gordonem na parkiecie.
I przede wszystkim, niech ktoś da kurczaka z ryżem Davisowi…