New Orleans Pelicans po znakomitym spotkaniu wygrali starcie z jedną z najsilniejszych ekip Konferencji Zachodniej. O rezultacie – po świetnym comebacku Portland Trail Blazers – zadecydowały ostatnie sekundy pojedynku. Na około 10 sekund przed końcem spotkania przegrywający trzema punktami PTB na remis wyprowadził niesamowitą „trójką” z dystansu Damian Lillard. Pelicans bez „czasu” na żądanie dostarczyli piłkę do Tyreke’a Evansa, który zwiódł Mo Williamsa i trafił gamewinnera z półdystansu dającego ostatecznie 14. wygraną w sezonie.
Pellies od pierwszych minut wyglądali jak drużyna znacznie lepsza. Ofensywa Monty’ego Williamsa dzięki wszechstronnym zawodnikom zmieniała się co akcję. Portland Trail Blazers mieli ogromne problemy w defensywie przez całe spotkanie – nie potrafili zatrzymać w polu trzech sekund Tyreke’a Evansa, który wchodził w tę strefę z ogromną łatwością, Anthony Davis i jego gra na obręczy również była rzeczą nie do powstrzymania dla m.in. LaMarcusa Aldridge’a.
Wynik wciąż oscylował w okolicach 10 punktów przewagi New Orleans Pelicans. Monty Williams postanowił dać odpocząć na przełomie trzeciej i czwartej kwarty czołowym zawodnikom i na parkiecie pojawił się przede wszystkim Brian Roberts, który przyczynił się do comebacku Blazers. Roberts rozgrywa najgorszy miesiąc w karierze w NBA, nie zachowuje się jak rozgrywający – nie patrzy czy Ryan Anderson stoi wolny za łukiem czy Anthony Davis czeka na lob pod kosz – woli zagrać po swojemu i gra totalną improwizację. Kończy się to ostatnio najczęściej stratą lub fatalnym pudłem – „rozgrywający” Pels zrezygnował też ostatnio ze swojego perfekcyjnego rzutu z półdystansu i postanowił wchodzić pod kosz. Efekt wiadomy.
Jrue Holiday, Anthony Davis i Tyreke Evans byli zmuszeni do powrotu na parkiet. Reke i AD zdobywali w ostatnich minutach pojedyncze punkty i grali bardzo aktywnie w obronie. To jednak do Jrue należała ta część spotkania. Były zawodnik Philadelphia 76ers rozegrał chyba najlepszy mecz w barwach Pelicans – parodks, bowiem ostatni był chyba najgorszym – zdobył 15 punktów, a każdy z punktów był wypracowany jedynie przez samego siebie, który znakomicie korzystał z zasłon i oddawał rzuty dystansowe. Damian Lillard był bezradny, a Terry Stotts postanowił na Holidaya posłać Wes Matthewsa. Jrue nie widział jednak różnicy i kontynuował swoje show.
Prawdziwy dagger odpalił na około 50 sekund przed końcem – trafienie (moim zdaniem) trzypunktowe, które jednak sędziowie po rozpatrzeniu uznali za „dwójkę”. Swoją drogą, uważam że była to jedna z wielu złych decyzji arbitrów (aut dla Blazers po kopnięciu piłki przez Batuma, faule Batuma na Aminu, Lillarda na Holidayu etc.). Tak czy inaczej, Jrue wyprowadził zespół na trzy punkty prowadzenia.
Po jednym złym posiadaniu Pelikanów, szansę na remis mieli przyjezdni. Wszyscy doskonale wiedzieli kto dostanie piłkę w swoje ręce, ale Terry Stotts podjął znakomitą decyzję o nie braniu „czasu”. Damian Lillard odpalił potężną „trójkę” w kontrze – BANG! Monty poszedł w ślady coacha Portland, nie bierze czasu – piłka do Tyreke’a – 5, 4, 3, 2….. Koniec już znacie.
Jrue Holiday – 31 punktów, 13 asyst, 7 zbiórek, 14-28 z gry | Fenomenalny. Kolejny raz w tym sezonie wziął ciężar gry na siebie i pokazał, że jest zawodnikiem bardzo dobrym w crunch-time (Bulls, anyone?). Damian Lillard nie potrafił sobie zupełnie poradzić z większym kolegą z Adidasa i radzić sobie musiał często rękami, czego nie widzieli sędziowie. 15 punktów w czwartej kwarcie. Co tu dużo mówić, zagrał jak All-Star.
Anthony Morrow – 2 punkty | Kolejny mecz z rzędu zagrał w pierwszej piątce, ale przez bardzo kiepską obronę zagrał niecałe 20 minut. Jego największym minusem jest zapominanie o rzucie trzypunktowym rywali, gdzie daje wolne pole przeciwnikom. Przy takie grze kolegów nie miał nawet szans na rozkręcenie się.
Al-Farouq Aminu – 9 punktów, 15 zbiórek | Najlepszy zbierający niski skrzydłowy ligi potwierdził swoją wartość. Nigeryjczyk zagrał kolejny raz znakomite zawody. Był tradycyjnie piekielnie aktywny na deskach i znakomicie zatrzymał Nica Batuma na 8 „oczkach”. Jedyne co można było mu zarzucić to ten jeden rzut w końcówce z dystansu. Mógł to zrobić ktoś inny.
Anthony Davis – 27 punktów, 12 zbiórek, 5 bloków, 12-18 z gry | Zdominował LaMarcusa Alridge’a, a największe wrażenie zrobiły na mnie dwa bloki z fadeaway’a na – wg Monty’ego Williamsa – najlepszym silnym skrzydłowym w lidze. Kolejny raz szalał na tablicach i był bardzo skuteczny. Kolejny mecz potwierdzający to, że powinien w tym roku znaleźć się już w Meczu Gwiazd.
Ryan Anderson – 13 punktów | To nie był najlepszy mecz Ryno, a jego cztery przestrzelone rzuty zza łuku mogłyby uratować nas przed thrillerem w końcówce. Był bardzo mało widoczny i nie szukał tak dobrze pozycji jak robi to w niemal każdym meczu, przez co nie dostawał tak dużo piłki. Trudno się jednak dziwić gdy Evans czy Holiday grali jak w transie.
Tyreke Evans – 20 punktów, 5 zbiórki, 4 asysty, 2 przechwyty, 2 bloki, 9-15 z gry | To dzięki jego wejściu z ławki rezerwowych przetrwaliśmy drugą kwartę, a w pewnym momencie punktował w 5-6 posiadań z rzędu Pelikanów robiąc dosłownie praktycznie to samo. Był jednak nie do powstrzymania, szczególnie przez bardzo kiepską obronę Blazers. Kolejny mecz na miarę swojego kontraktu. Bohater spotkania.
Brian Roberts – 2 straty, 1-4 z gry | Kolejny raz najgorszy zawodnik na parkiecie. Nie mam pojęcia dlaczego w ostatnich meczach dostaje więcej minut od m.in. Austina Riversa. PS. Pierre Jackson czeka w D-League na szansę.
Austin Rivers – 4 punkty | Aktywny w obronie, jak zawsze. Szukał szans w ataku i grał z głową na karku. Powinien otrzymać więcej szans. Breaking news: Austin trafił dwa rzuty wolne z rzędu. Wow.
Greg Stiemsma – 1 strata, 2 faule | Wrócił na parkiet po niemal dwóch miesiącach. Chyba wszystko jest już dobrze, bo robił dokładnie te same błędy co przed kontuzją. Słaba gra w obronie, straty i niepotrzebne, głupie faule. Nie rozumiem decyzji Williamsa o postawieniu na Stiemsmę przed Ajincą.