Davis to potwór, wygrywamy z Magic

New Orleans Pelicans w meczu otwarcia nowego sezonu NBA 2014-15 pokonali przyjezdnych do Smoothie King Center, Orlando Magic, 101 – 84. To ma być ten sezon, gdy w Nowym Orleanie wszystko ma się zmienić, a dla Magików to wciąż kolejny rok przebudowy. I tak właśnie wyglądało to starcie.

Pelicans mimo, że przez pierwsze dwie kwarty wyglądali na mocno zardzewiałych to ostatecznie już po trzech kwartach wszystko było ustalone. Spore problemy obronie drużyny Monty’ego Williamsa narobił Nikola Vucević i Tobias Harris, a Pelikany ciągnął momentami jedynie świetnie dysponowany na początku i nieco już niewidoczny później, Tyreke Evans. Wystarczyło jednak jedynie 45 sekund aby nasz super-rezerwowy Ryan Anderson, któremu przecież kiepsko szło na początku, trafił trzy trójki z rzędu i z wyniku 69-64 zrobiło się 78-64, to był koniec.

Słabo zaczął też Anthony Davis, ale… Skończył z historycznym występem. Zanotował 26 punktów (10-22), 17 zbiórek (9 w ataku), 2 asysty, 3 przechwyty i… ustalił nowy rekord otwarcia sezonu wyrównując przy tym swoje career-high, 9 bloków. Był więcej o jeden blok do triple-double w opening night. Już teraz jest we wczesnym gronie kandydatów do MVP.

Fantastycznie przy Davisie wyglądał Omer Asik, który momentami pomagał AD w naprawianiu błędów w defensywie gdy ten tak bardzo chciał wychodzić do szybkich ataków. W swoim debiucie dla Pelicans zanotował świetne 14 punktów, 17 zbiórek (8 w ataku) i 5 bloków. W zaledwie 33 minuty potwierdził, że to idealny fit w tej ekipie.

Cichym (albo i nie) bohaterem oczywiście Ryan Anderson – w 22 minuty, 22 punkty po 22 rzutach. Miał też aż 9 zbiórek, z czego 7 w ataku. Bardzo fajnie wyglądał też na początku Tyreke Evans, który trzymał wynik. Widać, że znakomicie rozumie się z wysokimi i gra genialne pick n rolle z Asikiem czy Davisem. Miał 12 punktów, 6 asyst i 9 zbiórek.

W sumie nasz frontcourt zagrał na poziomie 64/43/14. Boom.

Wciąż niepokojąco wygląda natomiast forma Jrue Holidaya, który przed meczem mówił, że czuje się na 70% i tak to wyglądało. Słabo rzutowo, wolniejszy, ale za to z zapałem do obrony, gdzie zamknął Elfrida Paytona, dla którego debiut w Nowym Orleanie był wyjątkowy, bowiem stąd pochodzi i tutaj się wychowywał. Niewidoczny był też Eric Gordon i jedyne co zapamiętałem to jego trójkę z odejścia i potężny blok na Benie Gordonie, to było niezłe i widać było dynamikę, co jest dobrą zapowiedzią przed sezonem. Obaj mieli po 8 „oczek”.

Najbardziej zawiódł mnie Jimmer Fredette, który przestrzelił jeden wolny floater i trzy tak samo wolne „trójki”. W preseasonie zamieniłby to na 11 punktów, ale widać było, że jest w niemałej tremie. Można mu to podarować, tym bardziej, że on doskonale wie, że aby utrzymać się w rotacji Williamsa musi trafiać takie rzuty. Był 0-6.

Nikola Vucević zanotował historyczne dla Orlando Magic w dniu otwarcia 23 zbiórki, ale też i 15 „oczek”. 25 & 8 miał Tobias Harris, który jednak doznał kontuzji kolana pod koniec spotkania, ale prawdopodobnie nie będzie to nic groźnego – skurcz, albo naciągnięcie.

To o czym trzeba wspomnieć to małe problemy ze spacingiem pierwszej piątki. Grane były niemalże jedynie akcje po pick n rollach, co przy Davisie i Asiku moglibyśmy grać przez cały mecz, ale widać było spore problemy na łuku. Przy takiej postawie Gordona i Holidaya oraz nie potrafiącego rzucać na dystansie Evansa mądrzejsze drużyny mogą to wykorzystać. Byliśmy jedynie 4-17 na dystansie, a 3 z tego trafił Anderson w 45 sekund. Trzeba nad tym sporo popracować.

Jestem też w małym szoku, że wygraliśmy tak „wysoko” po spudłowaniu tak wielu rzutów wolnych. Przez moment wyglądało to katastrofalnie lub jak jakiś mało udany zakład – 15-31 z linii jest niedopuszczalne, chyba, że masz w swoim zespole Dwighta Howarda… albo Omera Asika?

 

Następne spotkanie w nocy z soboty na niedzielę z Dallas Mavericks, którzy mają za sobą już pierwszą porażkę na otwarciu z San Antonio Spurs, której doznali w ostatnich sekundach meczu na styku. Pokazali się z mocnej strony i będzie to arcyważne spotkanie w Southwest Division. Mavericks ten pierwszy raz przyjmiemy u siebie w Luizjanie.

FEAR THE BROW!