W niekoniecznie pięknym stylu Pelicans udało się wrócić do bilansu 0.500. W Chicago Pelicans udało się wymęczyć zwycięstwo po dogrywce, a wielka w tym zasługa była Anthony’ego Davisa, który tym samym wygrał swój pierwszy mecz w rodzimym Chicago.
Spotkanie to zdecydowanie można zaszufladkować jako to „dla koneserów”. Oba zespoły miały problem z rozkręceniem ofensywy i w zamian wymieniały się punkt za punkt. Często spotykane były minuta, albo dwie bez jakichkolwiek punktów. Koniec końców doprowadziło to do remisu 38-38.
Trzecia kwarta była bardzo słaba w wykonaniu Pelicans. Kolejne pudła pozwoliły Bulls dwukrotnie urwać na się 9 punktów, co przy całkowitej ofensywnej abominacji było dość dużą przewagą. Na szczęście, Pels szybko zniwelowali straty na początku decydującej odsłony. Przed większość kwarty minimalnie prowadzili, w pewnym momencie mając już 5 punktów nad Bulls, ale seria trójek Markkanena oraz Valentine’a doprowadziła do remisu. Po tym, jak Anthony Davis wyrównał alley-oopem na 1:30 przed końcem, oba zespoły nie były w stanie dobić drugiego, prowadząc do dogrywki.
W dogrywce to Pelicans pierwsi wysunęli się na prowadzenie, którego nie oddali do końca spotkania. W niej kluczową postacią tuż obok duetu Ice&Fire był Jameer Nelson, którego trójka była ostatecznym ciosem w stronę Bulls.