LA Clippers przyjechali do Nowego Orleanu w sporym osłabieniu. Było bardzo prawdopodobne, że Doc Rivers nie będzie miał do dyspozycji Redicka, Griffina oraz Paula. Kilka godzin przed rozpoczęciem spotkania występ DeAndre Jordana również stanął pod znakiem zapytania, po tym jak zawodnik miał wypadek samochodowy dzień wcześniej. Okazało się jednak, że zarówno Jordan, jak i Chris Paul zagrają z Pelicans.
Gospodarze nie mają ostatnio problemów zdrowotnych. Poza grą znajduje się jedynie Quincy Pondexter, a Alvin Gentry ma tak zdrową kadrę, że jako nieaktywny na liście kontuzjowanych widnieje Reggie Williams. Dzisiaj w meczu zabrakło jednak jego samego – Alvin Gentry został wyrzucony z parkietu w drugiej kwarcie. Trener Pelicans wściekle zareagował na gwizdek sędziów, którzy przyznali trzy rzuty wolne po faulu na CP3. Stery nad zespołem przejął Darren Erman, dla którego była to pierwsza taka sytuacja w trenerskiej karierze.
Pelicans postanowili wyjść w tym spotkaniu, po raz kolejny, niskim ustawieniem. Nie było Ajincy, nie było Asika. Mogliśmy oglądać za to Anthony’ego Davisa na piątce, otoczonego Solomonem Hillem oraz Dante Cunninghamem. Dwa miejsca w pierwszej piątce wypełniali Buddy Hield i Jrue Holiday.
Trzeba przyznać, że był to dobry pomysł na przeciwstawienie się LA Clippers – zwłaszcza, że muszą radzić sobie bez Blake’a Griffina. Kluczem do zwycięstwa, była jednak przy takim matchupie, walka na zbiórce. Davis kompletnie nie radził sobie na deskach z DeAndre Jordanem, który miał już po pierwszych 10 minutach na swoim koncie double-double, a po pierwszej połowie zbliżał się do 20 zbiórek w spotkaniu. Nieco tę sprawę załagodził później Terrence Jones, który częściej walczył z Jordanem, ale od pewnego czasu zbiórka to duży problem Pels.
Przegraliśmy walkę na deskach 59 do 45. Clippers mieli aż 17 zbiórek ofensywnych, a sam DeAndre Jordan był bliski career-high w tej kategorii – dzisiaj 25 zbiórek i 13 punktów.
Niewiele zapowiadało się, że Pelicans wykorzystają osłabionych Clippers. Zwłaszcza, że pierwszą kwartę przegrali wysoko – 27-19. Fatalna postawa na deskach i duże problemy ze skutecznością Anthony’ego Davisa, który miał po pierwszej połowie 2 punkty. Fantastycznie jednak zareagowali na tę sytuację zadaniowcy – Dante Cunningham, E’Twaun Moore, Buddy Hield czy Terrence Jones. Wszyscy dali coś od siebie i utrzymywali Pelicans w grze.
Wszystko odmieniło się w drugiej połowie. Pellies wygrali tę partię 21-27 i na tablicy wyników Clippers prowadzili już bardzo nieznacznie. Fantastyczny okres gry miał Buddy Hield, który trafił dwie trójki z rzędu, a przy tym świetnie kończył pod koszem akcje w kontrataku, których Pelikany miały wyjątkowo dużo. Mówiąc prawdę – nie pamiętam, aby Pellies mieli w ostatnich latach mecz taki jak ten, gdzie około 10 punktów dostali w prezencie od Clippers po kontrze.
Dużo drużynie dał też Tyreke Evans, który na przełomie trzeciej i czwartej kwarty, zdominował grę na piłce i odpalał też wątpliwe rzuty z dystansu. Wszystko jednak wpadało, Reke prowadził zespół po zwycięstwo. Grał na tyle dobrze, że znalazł się w ustawieniu zamykającym mecz – chyba pierwszy raz od ponad półtora roku.
Po stronie Clippers sytuację starali się jeszcze uratować m.in. Austin Rivers i Chris Paul, ale mieli zbyt mało pomocy od osłabionej ławki. Sam Jamal Crawford był w tym meczu 3-15 i zdobył zaledwie 7 punktów. Jedynie Speights dał coś od siebie, trafiając dwie trójki i kończąc mecz z 11 punktami.
Darren Erman miał kilka niezdarnych zagrań, gdy kazał zawodnikom „grać to samo” i nagle ofensywa stała. Wszystko jednak miało swoje flow i zawodnicy po prostu byli w gazie. Kilka ważnych rzutów trafił E’Twaun Moore, a obudził się też Anthony Davis trafiając z półdystansu i dobijając Clippers trafionym alley-oopem od Jrue Holidaya.
Klasycznie trójkę w końcówce trafił też Langston Galloway, który jest najbardziej clutch zawodnikiem z dystansu w czwartej kwarcie w lidze. Rzuca na ponad 56% skuteczności!
Pelicans na kilka minut przed końcem mieli już niespełna 10-punktową przewagę, ale Clippers udało się jeszcze zaatakować w ostatnich sekundach i mieli udany zryw. Ostatecznie jednak Pellies wybronili najważniejszą akcję w meczu i mogli cieszyć się zwycięstwem, 98 – 102.
Trzeba wyróżnić Buddy’ego Hielda, który przez dłuższy czas był najlepszym punktującym drużyny. Ostatecznie skończył z 17 punktami (7/11 z gry, 3/5 za trzy) i 6 zbiórkami w zaledwie 23 minuty. Buddy nie bierze jeszcze udziału w grze w końcówce, to zapewne spowodowane po prostu marnym doświadczeniem i chwiejną obroną, ale Hield daje tej drużynie ogromnie dużo i staje się pewnym punktem drużyny.
Anthony Davis po słabym swoim meczu mówił: „Dojrzewamy jako drużyna. Ufamy sobie nawzajem. Gramy dla siebie nawzajem”. Widać było to gołym okiem, a takie słowa niesamowicie cieszą. Dzisiaj zdobył zaledwie 20 punktów, 5 zbiórek, 3 przechwyty i 2 bloki. Mimo, że lider Pelicans miał jedno ze słabszych spotkań w sezonie to drużyna odniosła jedno z najważniejszych zwycięstw, biorąc pod uwagę aktualny układ w tabeli.
Bardzo dobry mecz miał już wspominany Tyreke Evans – 12 punktów, 5 zbiórek i 5 asyst w 16 minut. Moore zdobył 9 punktów, Galloway 12, a T-Jones 10. Wszystko z ławki rezerwowych.
11 punktów, 9 asyst i 4 zbiórki miał Jrue Holiday. Wydawać by się mogło, że raczej przeszedł koło meczu, ale dawał ciężkie minuty przeciwko CP3, który przez całe 30 minut po powrocie po kontuzji miał pełen pressing i ciężkie zadanie przy rozgrywaniu piłki.
Podobnie Solomon Hill, który miał tylko 5 punktów i 4 zbiórki. Spisał się on jednak po bronionej stronie parkietu i był też najbardziej plusowym zawodnikiem Pelicans w tym meczu.
Najlepszy w Clippers był już wspominany DeAndre Jordan, ze swoimi 25 zbiórkami. Obok niego – Chris Paul z 21 punktami, 8 asystami i 6 zbiórkami, oraz Austin Rivers – 22 punkty.
Następne spotkanie Pelicans rozegrają w nocy z piątku na sobotę, z przyjeżdżającymi do Smoothie King Center, New York Knicks.