New Orleans Pelicans dostali kolejny raz mały prezent od losu i mieli okazję powalczyć z osłabionym rywalem. Po tym jak LA Clippers radzili sobie bez Griffina czy Redicka, tym razem NY Knicks przyjeżdżając do Nowego Orleanu, musieli grać, bez ważnego w ich składzie, Courtney’a Lee.
Pelikany wyszły na ten mecz kolejny raz niskim ustawieniem, co wydawać mogłoby się nieco ryzykowne przy wysokich z Nowego Jorku. Kolejny raz kluczem miała być walka o zbiórkę. Plan był dobry.
Początek należał do Pelikanów, które wygrały pierwszą ćwiartkę 21 – 31. Walkę na tablicach zdominował Anthony Davis, zagrał też kilka świetnych indywidualnych akcji, w tym jedna 2+1 po świetnym crossoverze. Dwie trójki dorzucił od siebie Buddy Hield, który tym meczem zakończył swój fantastyczny grudzień. Trójkę pod koniec kwarty trafił również Langston Galloway, ucierając nosa swoim byłym kolegom.
To, co jednak rzucało się w oczy, to duża intensywność Pelicans. Było też jednak sporo problemów – Porzingis często stawał 1 na 1 z o wiele niższym graczem (komicznie wyglądał Galloway starający się bronić Unicorna). To należało jak najszybciej zmienić. Kiepsko wyglądała też obrona Solomona Hilla na Carmelo Anthonym, który jeśli przez moment dostrzeże słabszy punkt przy swoim matchupie, to bierze co dają.
W drugiej kwarcie doszły również problemy na zbiórce, po tym jak na parkiecie nie było Anthony’ego Davisa. Wykorzystywali to Porzingis i O’Quinn, którzy punktowali po ofensywnych zbiórkach. Z pewnością nie pomagało ustawienie Gentry’ego, gdzie Solomon Hill musiał radzić sobie z wysokim Łotyszem. Nie zmieniło się to nawet po wzięciu czasu.
Dobre minuty podczas małego kryzysu Pellies dawał jednak z ławki Tyreke Evans, który utrzymywał dla zespołu przewagę. Trafił dwie trójki z rzędu i kilka razy fantastycznie przedostawał się pod kosz zabójczym crossoverem i z łatwością punktował nowojorskich Knicks. Wypracował też kilka czystych pozycji dla swoich kolegów.
Końcówka pierwszej połowy to jednak kompletny brak prądu po stronie gospodarzy. Pelicans razili brakiem skuteczności, fatalnie i bez przyczyny switchowali w obronie, a do tego wszystkiego tracili piłki. Knicks mimo wyjścia na prowadzenie stracili je jednak w niecałą minutę przed końcem i to ostatecznie Pelikany schodziły do szatni przy korzystnym wyniku, 51 – 55.
Drugą połowę ponownie lepiej zaczęli Pels, szybko odskakując rywalom aż na 15 punktów. Knicksom nie pomagała fatalna dyspozycja rzutowa Porzingisa, który dostawał wiele piłek w post, atakował niższych od siebie rywali, ale nie potrafił umieścić piłki w koszu. Kilkakrotnie przegrał grę 1 na 1 z Jrue Holidayem. Przyjezdni z Nowego Jorku nie punktowali przez blisko 6 minut gry.
Ciekawie wyglądała współpraca Buddy’ego Hielda i Anthony’ego Davisa – lub jej brak. W pewnym momencie ta dwójka wręcz prosiła się nawzajem o piłkę. Hield miał jej w tym meczu znacznie więcej, starał się grać po zasłonach, atakować po szybkim pierwszym kroku również obręcz. Davis wydawał się taką grą nieco sfrustrowany i domagał się piłki. Ostatecznie jednak ta para wyglądała dzisiaj całkiem solidnie.
Mimo przebudzenia się Knicks ze snu zimowego, Pellies utrzymywali się przy bezpiecznym prowadzeniu. Bardzo ważną trójkę trafił Solomon Hill pod koniec kwarty, dzięki czemu Pelikany wychodziły na decydujące starcie przy 10-punktowej nadwyżce.
Solo miał w trzeciej kwarcie kilka świetnych momentów. W obronie na Carmelo, na Porzingisie – ale trafił też dwie trójki, popisał się również dwoma wjazdami pod kosz i zdobyciem punktów. Wreszcie był obecny.
Czwarta i ostatnia kwarta spotkania, to praktycznie dokończenie roboty. Pelicans utrzymywali się na prowadzeniu, kilka świetnych minut dał Terrence Jones. Po stronie Knicks ugrać starali się coś jeszcze Carmelo Anthony i Kristaps Porzingis, ale sami nie błyszczeli skutecznością, a ich koledzy z drużyny nie wspomagali ich na tyle, aby podjąć rękawicę.
Cieszy, że Pellies czuli się na tyle bezpiecznie, że Alvin Gentry znalazł sposób, aby dać więcej odpoczynku Anthony’emu Davisowi, który większość drugiej czy czwartej kwarty spędził na ławce łapiąc oddech.
Pelicans wykorzystali słabszy dzień Knicks. Brandon Jennings spudłował tej nocy rzut sam na sam z koszem, jego jedna z trójek prawdopodobnie trafiła gdzieś w głowę starszego pana zanurzającego chipsy w serowym sosie. Carmelo nie potrafił znaleźć flow w swojej grze, a Kristaps ma jeszcze przed sobą sporo minut do rozegrania na parkiecie, gdzie nauczy się jak wykorzystywać swoje największe atuty. Pellies postawili twarde warunki u siebie w domu i kolejny raz wygrywają domowe spotkanie.
To czwarte zwycięstwo Pelikanów z rzędu i piąte w ostatnich sześciu spotkaniach. Wyścig po 8. miejsce trwa w najlepsze, po tym jak Trail Blazers kolejny raz przeżywają okropny kryzys w swojej grze, a na pozycji premiowanej awansem znajdują się… Sacramento Kings. To tylko potwierdza, jak bardzo otwarta jest droga na Zachodzie, aby znaleźć się na 8. miejscu na koniec sezonu. Wszystko w rękach New Orleans Pelicans, bo to kolejna szansa, która się pojawiła i wystarczy po nią sięgnąć.
Anthony Davis zakończył ten mecz z 23 punktami i 17 zbiórkami w 33 minuty. Buddy Hield dorzucił od siebie 12 „oczek”, a Jrue Holiday miał na swoim koncie double-double w postaci 12 punktów i 11 asyst.
Na wyróżnienie zasłużyli zadaniowcy – Solomon Hill (10 punktów) i Dante Cunningham (8 punktów), którzy poza dwoma trafionymi trójkami na głowę, dali od siebie bardzo dużo w obronie. Ich aktywna i twarda defensywa spowodowała, że Carmelo był dzisiaj 8/22 z gry, a Porzingis 8/20. Świetna robota.
Kolejny raz dużo z ławki dał E’Twaun Moore – 12 punktów, 4 zbiórki i 2 asyst oraz Tyreke Evans, które minuty rosną z każdym kolejnym tygodniem – dzisiaj w 18 minut miał 16 punktów, 5 zbiórek i 4 asysty. Niewiarygodne, że w zaledwie 18 minut oddał on najwięcej rzutów w drużynie Pelicans (10), zaraz po Anthonym Davisie. Ale to dobry znak, właśnie tego trzeba oczekiwać od tego zawodnika.
Po stronie Knicks najlepiej zagrał chyba Derrick Rose, który miał 20 punktów i kilka akcji z lat 2010. Cały zespół z Nowego Jorku powinien jednak szybko o tym spotkaniu zapomnieć.
Następne starcie Pelicans to walka z Mistrzami NBA, na ich własnym terenie. Mecz z Cleveland Cavaliers w nocy z 2 na 3 stycznia, o godzinie 1:00.