Game #4: Fatalny mecz przeciwko Warriors

Golden State Warriors przyjechali do Nowego Orleanu jako rozbita drużyna, która noc wcześniej została upokorzona przez Oklahoma City Thunder. Warriors w swoim drugim meczu back-to-back mieli wyznaczone jedno zadanie od Steve’a Kerra – walczyć i zapieprzać. To wystarczyło, aby dać lekcję niedoświadczonej drużynie Pelicans, która uległa w fatalnym stylu 134 – 123.

Już pierwsze minuty były znakiem ostrzegawczym, że coś jest nie tak i należy szybko interweniować. Alvin Gentry wziął bardzo szybkie dwa czasy na żądanie i był w furii patrząc na to, co robią jego podopieczni. Nieprzygotowane rzuty, odpalone trójki z rękawa, a przede wszystkim zero zaangażowania i dyscypliny w obronie. Warriors wcale nie byli dzisiaj bardziej utalentowaną drużyną, byli po prostu bardziej waleczni.Brak kompetencji w obronie doprowadził kolejny raz do kompromitującej kwarty – tym razem była to druga kwarta, w której Warriors rzucili aż 45 punktów. Do takiej sytuacji nie można doprowadzać – zwłaszcza przeciwko drużynie, która ma swoim składzie trzech graczy na poziomie NBA i jest w b2b.

Pelicans nie tylko byli nędzni w obronie, to jeszcze czasami idzie ukryć zaangażowaniem i twardą grą. Po prostu odpuszczali piłki 50-50, które za każdym razem lądowały w rękach Wojowników. Pels przegrali też walkę na deskach 61 do 41, z czego aż 19 Warriors było w ataku.

Ciężko napisać, że New Orleans Pelicans się skompromitowali, bo to młody zespół, który musi jeszcze poświęcić wiele godzin na treningach, rozegrać wiele dobrych i słabych spotkań, aby wyciągać wnioski i stawać się jeszcze lepszą ekipą. Chodzi po prostu o zaangażowanie, którego nie było.

I to przed własną publicznością.

Pelicans zaczynają sezon od bilansu 0-4. Po trzech dobrych meczach i jednym fatalnym. To co jednak może niepokoić w kwestii progresu to zdrowie tej drużyny, które kolejny raz wisi na włosku. Drugi mecz z rzędu opuścił Jrue Holiday przez problem z kolanem (jego stan określany jest jako day-to-day), nie zagrał też Derrick Favors, który również boryka się z problemami z kolanem, a Zion Williamson rozpoczyna dopiero swoją rehabilitację. Za nami niespełna tydzień, a Pelicans radzić sobie muszą bez trzech podstawowych zawodników. To też wpływa na rytm gry i wyniki.

I hej, co jest z JJ Redickiem?

Jedynymi pozytywami z dzisiejszego meczu jest forma Brandona Ingrama, który wciąż trzyma bardzo wysoki poziom i jest na ten moment najlepszym zawodnikiem tego zespołu, wręcz liderem, który bierze piłkę w ciężkich momentach i stara się wypracować dogodną sytuację – dzisiaj 27 punktów, 10 zbiórek i 6 asyst.

Pozytywne były też występy debiutantów – co prawda rozwinęli skrzydła dopiero, gdy do gry wszedł trzeci garnitur Golden State, ale pokazali się z fajnej strony. Nickeil Alexander-Walker wyglądał jak gość z preseason – 15 punktów, 9 asyst i 4 zbiórki. Co najważniejsze swój debiut zaliczył Jaxson Hayes, który przy absencji Derricka Favorsa i kiepskiej grze Okafora i Melliego dostał duże minuty. Hayes pomimo problemów w obronie dał się pokazać jako wysoki z niewiarygodnym timingiem, zwrotnością, szybkością i mobilnością – jeśli ogarnie schematy defensywne, nauczy się jako pracować na zasłonach to powinien stać się wartościowym graczem w tym zespole (może jeszcze nie w tym sezonie). Hayes miał 19 punktów i 3 zbiórki.

 

Następny mecz Pelicans rozegrają w czwartek przeciwko Denver Nuggets. Na łatwy mecz nie ma co liczyć.