Pelicans wrócili do walki o playoffy, lecz w bardzo ważnym meczu przeciwko Minnesota Timberwolves zabrakło im dozy szczęścia, tak jak i opanowania w końcówce.
Pellies w końcu mogą pochwalić się w pełni zdrowym lineupem, jednak rdza na E’Twaunue Moorze była w pełni widoczna. Nie sabotowało to jednak gry Pels, gdyż trio Davis/Jrue/Randle nie miało problemów z nawiązaniem walki z Wilkami. Zwłaszcza na początku, gdy to Pels byli minimalnie lepszą drużyną. Wszystko podupadło w drugiej kwarcie, jak Wolves uciekli nawet na dwanaście punktów. Przed końcem kwarty Pelicans jednak udało się odrobić straty.
W drugiej połowie byliśmy świadkami gry punkt za punkt i nikt nie był w stanie przejąć inicjatywy. Obie drużyny mogły zrzucić to na karb swojej ławki, zrzucając cały ciężar gry na starterow. I to starterzy Wolves wygrali mecz, konkretnie Karl-Anthony Towns, który przy stanie 103-103 trafił trójkę, zaś przy stanie 106-108 zablokował trójkę Anthony’ego Davisa. Pelicans więcej punktów już nie zdobyli.
Trudno liczyć na zwycięstwo, kiedy trafia się ledwie 5 z 25 trójek oraz oddaje 27 zbiórek Townsowi. Do tego KAT dorzucił 27 punktów oraz 4 bloki, nie mając żadnych problemów z ogrywaniem Juliusa Randle’a. Tym samym Pelicans spadają do bilansu 20-23, a ich następne spotkanie będzie miało miejsce w poniedziałek z Clippers.