Dla takich spotkań ogląda się NBA. New Orleans Pelicans po szalonym i zwariowanym meczu wygrywają po dwóch dogrywkach na własnym parkiecie z Chicago Bulls. Pelicans odrobili blisko 20-punktową stratę w blisko 5 minut ostatniej kwarty, a następnie walczyli do upadłego o cenne zwycięstwo. Opłaciło się.
Wszystko wskazywało na to, że spotkanie przeciwko Chicago będzie bardzo ciężką przeprawą. Bulls po ciężkim starcie sezonu stali się inną drużyną – waleczną i dobrze zorganizowaną. Trener Hoiberg wreszcie dostał odpowiedni skład do swojej filozofii i gry i widać efekty.
Pierwsza połowa należała jednak do Pellies, a Byki mieli jedynie pojedyncze zrywy. Fantastycznie mecz zaczął DeMarcus Cousins rozgrywając bardzo wszechstronny występ. Nadeszła jednak trzecia kwarta – czyli ćwiartka, w której Pelicans najczęściej tracą swoje prowadzenie i spotkania uciekają. W styczniu – biorąc pod uwagę tylko tę część gry – podopieczni Alvina Gentry’ego są najgorszą ekipą w NBA.
I tak też było w tym spotkaniu. Chicago wygrali ją 33 – 27 i rozpoczęli run po wygraną. Przewaga zwiększyła się jeszcze bardziej w pierwszej części czwartej kwarty i kiedy wydawało się, że Pelicans kolejny raz zaprzepaścili swoją szansę na wygranie z teoretycznie słabszym rywalem – obudzili się.
Na parkiecie doszło do kilku mniejszych spięć na lini Pelicans – sędziowie oraz Pelicans – Bulls. Widać było, że obie drużyny bardzo chcą wyjść z areny z wygraną w rękach. Takie pobudzenie bardzo dobrze wpłynęło na Pellies – zwłaszcza na Cousinsa i Davisa, którzy przejęli ten mecz. Fantastyczny powrót i niesamowity run doprowadził ostatecznie do bardzo zaciętych ostatnich sekund czwartej kwarty.
Najpierw na 110 – 107 nadzieję dał Anthony Davis, a następnie po świetnej obronie w kolejnej akcji trójką na remis trafił Jrue Holiday. To jednak nie wszystko – Jrue w następnej akcji zagrał alleyoop do Davisa i Pelicans mieli korzystny wynik dla siebie 110 – 112.
Wciąż, to nie koniec. Lauri Markkanen doprowadził do remisu na 112 – 112, a następnie kolejny raz w tym meczu Davis po rzutach wolnych wyprowadził Pels na prowadzenie 112 – 114. Kiedy wydawało się, że to już koniec – Pelicans w okropny sposób sfaulowali Justina Holidaya w ostatniej sekundzie spotkania, podczas gdy ten oddawał rzut frustracji z dystansu.
Justin Holiday miał trzy rzuty. Bulls potrzebowali trzech punktów do zwycięstwa.
Trafia.
Trafia.
Pudło.
OT.
Kolejne dramatyczne sytuacje miały miejsce w dogrywce. Najpierw przez limit faulów z gry wypadł Anthony Davis, a następnie Lauri Markkanen nie trafił rzutu wolnego na wyjście na prowadzenie. Kolejny raz szansę na wygranie tego spotkania mieli New Orleans Pelicans, ale rzutu na zwycięstwo nie zdołał wykorzystać Ian Clark.
2OT.
Po zawodnikach obu drużyn widać było okropne zmęczenie. DeMarcus Cousins skończył ten mecz z ponad 50 minutami na koncie i w pewnym momencie Alvin Gentry zwyczajnie poprosił o czas, aby dać odetchnąć swojemu liderowi, który rozgrywał historyczne zawody.
W drugiej dogrywce kluczowa okazała się trójka E’Twauna Moore’a na ponad 2 minuty przed końcem. Pelicans wyszli na prowadzenie 126 – 130 i nie oddali już tego zwycięstwa. Bardzo ważne rzuty z linii rzutów osobistych trafił też DeMarcus Cousins przypieczętowując fantastyczne zwycięstwo Pelicans.
DeMarcus Cousins zapisał na swoim koncie 44 punkty, 24 zbiórki i 10 asyst. To 10. taki występ w historii NBA, ostatni raz podobne cyfry zapisał Wilt Chamberlain. To wszystko w 52 minuty, a Boogie w pomeczowym wywiadzie stwierdził, że nie myśli o niczym innym jak wskoczeniu do wanny z lodem.
Anthony Davis dał świetne wsparcie dzisiejszemu bohaterowi – 34 punkty, 9 zbiórek i 5 asyst. Zabrakło go jednak w kluczowym momencie meczu. Pellies udowodnili jednak, że potrafią wygrywać bez swojego najważniejszego zawodnika.
Kolejny clutch mecz zaliczył Jrue Holiday. Jego liczby nie oddają dobrego spotkania – 12 punktów i 6 asyst, ale miał momenty w końcówce, gdzie pociągnął Pelicans za sobą. Jego obrona zresztą jest nieoceniona. W ostatnich tygodniach spełnia wszelkie oczekiwania co do swojej osoby.
Po stronie Bulls najgroźniejsi byli Robin Lopez (22 pkt), Jerian Grant (22 pkt, 13 ast) oraz Lauri Markkanen (14 pkt, 17 zb). Najlepsze spotkanie po powrocie po kontuzji zagrał też Zach LaVine (19 pkt).
Szalony mecz.