New Orleans Pelicans po szalonym tygodniu, gdzie potrafili dostać porządne lanie od Brooklyn Nets, ale wygrać z Cleveland Cavaliers i San Antonio Spurs, czekał bardzo wymagający rywal. Washington Wizards to ekipa, która po bardzo słabym starcie, znalazła rytm (10 zwycięstw w ostatnich 12 spotkaniach) i jest od bardzo długiego czasu niepokonana na własnym terenie. Tym razem Czarodzieje przyjechali po kolejną wygraną w 2017 roku do Nowego Orleanu.
Warto wspomnieć, że drużyna Scotta Brooksa przystępowała do tego spotkania z niebywałym osiągnięciem – od 140 minut nie przegrywali w meczu koszykówki nawet punktem. Pelicans już od początku mogli przekonać się o sile Wizards, którzy weszli w mecz bardzo agresywnie i przy wyniku 11-2, Alvin Gentry natychmiast zareagował czasem na żądanie, co poskutkowało punktami Anthony’ego Davisa.
Mecz nieźle zaczął również Solomon Hill trafiając trójkę, dzięki której Pellies zbliżyli się do rywali. Skrzydłowy walczył o trzecie spotkanie z rzędu, w którym zdobyłby co najmniej 10 punktów. Obrona Alvina Gentry’ego miała jednak spore problemy, zwłaszcza ze skrzydłowymi, którzy urywali się po zasłonach i dostarczali łatwe punkty spod kosza. Nieźle po stronie Wizards wyglądał też Marcin Gortat, który ogrywał w post Anthony’ego Davisa.
Po trójce Otto Portera, która dała prowadzenie przyjezdnym 24 – 13, trener Pelicans poprosił o kolejny czas, w którym musiał wyjaśnić wiele niedociągnięć w obronie, które pozwalały rywalom na łatwe zdobywanie punktów. Wynik bardzo groźnie uciekał już na samym początku pierwszej kwarty, która ostatecznie zakończyła się prowadzeniem Waszyngtonu 29-23. Anthony Davis po 12 minutach gry miał na swoim koncie aż 4 straty.
Niestety początek drugiej kwarty to kompletna bezradność po stronie Pelicans, którzy pudłowali na potęgę i nie potrafili zatrzymać w obronie absolutnie nikogo. Jednym z kluczy do sukcesu miała być w dzisiejszym spotkaniu przede wszystkim ławka, którą Wizards mają jedną z najgorszych w lidze. Pellies przegrali nawet i w tym aspekcie, a Langston Galloway, czy Terrence Jones nie potrafili wykorzystywać czystych pozycji.
Dla Wizards fantastyczne minuty dawał… nasz dawny kolega, Jason Smith.
NOLA po 18 minutach gry byli 2/13 za trzy. Na trybunach można było usłyszeć odgłosy niezadowolenia fanów Pelicans. I słusznie.
#Pelicans fan to beer vendor: „The way they’re playing right now, you should be giving that crap away!”
— Candace Buckner (@CandaceDBuckner) January 29, 2017
Gdy rywale ze stolicy USA uciekli w pewnym momencie na różnicę 18 punktów, po stronie Pelicans coś ruszyło. Jrue Holiday utrzymywał drużynę przy życiu rozdając asysty i zdobywając punkty w końcówce pierwszej połowy. Wciąż brakowało jednak dobrej obrony, która pozwoliłaby na odrobienia strat.
Ostatecznie Czarodzieje mogli wchodzić na parkiet w drugiej połowie z przewagą aż 17 „oczek”, co dawało im duży komfort gry.
Trzecia kwarta to niezła skuteczność z dystansu – trójki trafili Dante, Solomon i Jrue. Problem wciąż jednak tkwił w bardzo niemrawej obronie, którą raz po raz rozbijał John Wall swoimi pentetracjami i świetnymi podaniami. Korzystał z nich świetnie Marcin Gortat, który już na początku drugiej połowy zbliżał się do double-double. Wall po 20 minutach gry miał na swoim koncie 12 punktów i 11 asyst. Bradley Beal był natomiast typowym łowcą punktów, który karcił dziurawą defensywę z każdej strony. Wizz wciąż utrzymywali się na bezpiecznej 15-punktowej przewadze.
Rzeczy zmieniły się jednak po jednym z kolejnych ‚timeoutów’ wziętych przez Alvina Gentry’ego. Coach tchnął w drużynę jeszcze resztki motywacji i zespół doprowadził do runu 7-0 i zmniejszeniu strat do 8 punktów.
Na parkiecie wciąż szalał też Jrue Holiday, który trafiał kolejne trójki i rozdawał kluczowe podania. To on był najjaśniejszym punktem w zespole Pelicans i liderem drużyny. To głównie za jego sprawą Pelikany wciąż się rozpędzali i niwelowali straty.
Do gry „podłączył” się również wreszcie Anthony Davis, który kończył akcje punktami ze wszystkich możliwych miejsc – pod koszem, półdystans, trójka. Był HOT i doprowadził do pierwszego prowadzenia Pellies w tym spotkaniu. Wizards po raz pierwszy od blisko 170 minut nie przegrywali w meczu. W Nowym Orleanie przerwano ten niesamowity streak.
Po tym jak gospodarze przegrywali w pewnym momencie już 17/18 punktami, potrafili obrócić losy spotkania i wyjść na chwilowe prowadzenie po trzeciej kwarcie. O losach spotkania miały zadecydować kluczowe, bo ostatnie 12 minut.
Problemy Pelicans zaczęły się kolejny raz, gdy na parkiecie pojawił się rezerwowy unit. Wizards niespodziewanie wyglądali pod tym względem znacznie lepiej i wypracowali sobie ponownie drobną przewagę sięgającą kilku punktów. Alvin Gentry natychmiastowo zareagował wprowadzeniem Davisa i Jrue z powrotem na parkiet. Oznaczało to ogromne minuty dla tej dwójki.
AD przywitał się z publicznością i wciąż pozostawał gorący. Tym razem to on utrzymywał swój zespół przy życiu i punktował rywali z Waszyngtonu. Warto wspomnieć, że Pelicans wyglądali znacznie lepiej w ataku, gdy na parkiecie przebywał Donatas Motiejunas. Zapewniał od ofensywie Gentry’ego spacing, a świetnymi podaniami zapewniał kolegom łatwe punkty. Zabawna była sytuacja, gdy rozstawił Tyreke’a Evansa i kazał mu ściąć pod kosz, z czego Evans nie był do końca zadowolony. Dostał za to w prezencie przepiękne podanie tuż pod sam kosz i łatwe 2 punkty.
Wizards wciąż jednak pozostawali czujni i za każdym razem, gdy Pellies zaczynali zbliżać się z wynikiem, odpowiadali trafieniem. Wśród graczy New Orleans zaczęła pojawiać się delikatna frustracja.
Wizards coming up with many answers, making big shots every time #Pelicans get close. Wash lead back to 95-84 with 5:00 left
— Jim Eichenhofer (@Jim_Eichenhofer) January 30, 2017
Ostatecznie Pelicans nie potrafili doprowadzić do zaciętej końcówki. Energii nie wystarczyło na kluczową czwartą kwartę, w której znacznie lepiej wypadli podopieczni Scotta Brooksa. Niestety, ale Pelicans w tym meczu było stać jedynie na kilka pojedynczych zrywów, a poza Jrue Holidayem, Anthonym Davisem i chwilami Motiejunasem – praktycznie żaden z graczy nie dał nic od siebie w tym starciu. Podczas gdy duet Jrue/AD rzucał na poziomie blisko 55% z gry, cała reszta nie przekroczyła 25%.
Ostatecznie dwójka liderów Pelikanów spędziła na boisku prawie 40 minut, ale nie pozwoliło to nawet zbliżyć się w decydujących minutach do drużyny Washington Wizards. Czarodzieje Scotta Brooksa zwyciężyli 107 – 94.
Anthony Davis zdobył w meczu 36 punktów, 17 zbiórek, 3 asysty, 3 przechwyty oraz 2 bloki. Jrue Holiday dodał od siebie 26 punktów oraz 11 asyst, choć trzeba przyznać, że zabrakło jego energii w czwartej kwarcie. Poza tą dwójką 10 punktów dorzucił Dontas Motiejunas, 7 Solomon Hill, a 5 Dante Cunningham.
Po stronie Wizards najlepszy mecz zanotował John Wall, mając 18 punktów i 19 asyst. Marcin Gortat świetnie korzystał z podań swojego rozgrywającego i zakończył mecz z 17 punktami i 11 zbiórkami. 27 „oczek” miał Bradley Beal, 21 Markieff Morris, a 13 dodał Otto Porter.
Było to 9 zwycięstwo Washington Wizards w ostatnich 10 rozegranych spotkaniach przeciwko New Orleans Pelicans.
Następne starcie Pellies w nocy z wtorku na środę przeciwko Toronto Raptors. Mecz o 1:00 czasu polskiego.