Game #81: Playoffs, baby!

New Orleans Pelicans po 3 latach przerwy, wracają do upragnionej fazy sezonu – playoffs! Pelikany samodzielnie zagwarantowali sobie awans, pokonując LA Clippers na ich własnym parkiecie, 113 – 100. Było to konieczne, bowiem wszystkie inne drużyny walczące o playoffy również osiągnęły zwycięstwo. Ten wyścig jeszcze się nie skończył – o wejście walczą Denver oraz Minnesota, a pozostałe drużyny nie są jeszcze pewne swoich ostatecznych miejsc w „ósemce”.

Kilka chwil przed rozpoczęciem meczu w Los Angeles – Thunder wygrali w Miami, Spurs z Kings, Timberwolves z Grizzlies, a Nuggets z Trail Blazers. Wszystkie te wyniki, są niekorzystne dla Pelicans, którzy teraz aby uniknąć 7-8 miejsca na koniec sezonu, będą musieli pokonać jeszcze raz u siebie – groźnych San Antonio Spurs.

Wciąż nie jest pewne, czy Spurs wejdą w ten mecz all-in, czy jednak w stylu Popovicha będą chcieli odpocząć przed najważniejszym momentem w sezonie i kilku najważniejszych graczy odpuści to spotkanie. Dla Spurs, jak dla każdej innej ekipy, priorytetem jest jednak najprawdopodobniej uniknięcie Warriors oraz Rockets, więc możemy spodziewać się zaciętej rywalizacji w Nowym Orleanie na zakończenie sezonu regularnego.

Mecz w Los Angeles rozpoczął się jak marzenie. Mimo, że Doc Rivers zapowiadał, iż chce być „fair” w stosunku do ligi i nie ma zamiaru odpuszczać meczu z Pelicans – to odpoczynek dostali Lou Williams oraz Austin Rivers. Szczególnie brak tego pierwszego był sporo widoczny.

Przewagą Nowego Orleanu była zdecydowanie pierwsza piątka, z którą Clippers nie potrafili sobie poradzić. Już na początku wyszli oni na 14-punktowe prowadzenie. Nie obyło się jednak bez strachu, bowiem kiedy Alvin Gentry starał się niejako ograniczać minuty swoich starterów – rezerwowi dostawali porządnie w kość od głębokiego składu LAC. Dla przykładu – Darius Miller był w tym meczu -22, a Sam Dekker +19 w 23 minuty!

Bardzo groźnie zrobiło się w drugiej kwarcie, kiedy tak wysoka przewaga Pelicans zaczęła się w przestraszającym tempie kurczyć. Clippers nieoczekiwanie wyszli nawet na 2-punktowe prowadzenie, ale pierwsza piątka Nowego Orleanu szybko zatrzymała ten run. W kilka minuty Pels wyrobili sobie 10 punktów przewagi i tak też skończyli pierwszą połowę.

Drugą połowę należało rozpocząć, tak jak pierwszą i zadanie można byłoby uznać za udane. I tak też zrobili – Pels wygrali kwartę 34 – 22 i prowadzenie osiągnęło aż 26-punktową różnicę. Na kilka minut pod koniec spotkania Gentry mógł z czystym sercem posadzić Anthony’ego Davisa i spółkę. E’Twaun Moore był w tym meczu +32.

To był też kolejny dobry mecz ze strony Nikoli Miroticia, który okazuje się być kluczem do zwycięstw Pelicans. Jeśli Niko gra dobrze, Pellies wygrywają. Dzisiaj – 24 punkty i 16 zbiórek.

Anthony Davis miał 28 punktów, 6 zbiórek i 5 bloków. E’Twaun Moore dorzucił od siebie 19 „oczek”.

Bardzo fajnie wyglądała też para Rondo-Holiday, która podzieliła się dzisiaj zadaniami rozgrywającego. Rondo miał 9 asyst, a Holiday 11. Do tego wszystkie Jrue zagrał fenomenalne spotkanie w obronie i – w mojej opinii – przypieczętował sobie obecność w którejś piątce Najlepszych Obrońców Roku.

Warte odnotowania jest również przedwczesny powrót z kontuzji Iana Clarka. Dał on radę już w meczu z Clippers wyraźnie pomóc przy zwycięstwie, mimo, że nie był on nawet przewidywany do powrotu w tym sezonie regularnym. Clark w 28 minut zdobył 13 punktów, 6 asyst i 4 zbiórki.

Dla Clippers najlepiej zagrali rezerwowi – Thornwell (20 punktów, 7 asyst), Harrell (15 pkt, 8 zb, 6 ast) i Marjanovic (12 pkt, 9 zb w 14 minut).

 

Kluczowe dla sezonu Pelicans spotkanie ze Spurs już jutro, o 2:00 czasu polskiego.