Hornets przegrywają po thrillerze

New Orleans Hornets odnieśli dzisiejszej nocy fatalną porażkę. Mimo 19-punktowego prowadzenia w trzeciej kwarcie „Szerszenie” przegrały spotkanie po dogrywce w gorącej Arizonie z miejscowymi „Słońcami” 111 – 108. Dzisiejszy mecz był najlepszym w karierze Greivisa Vasqueza, Ryana Anderson, ale i również P.J. Tuckera i Markieffa Morrisa.

Jeszcze przed meczem dowiedzieliśmy się, że będący w game-time decision Anthony Davis jednak nie zagra w meczu z Suns i jego miejsce w pierwszej piątce zajmie kolejny raz świetnie spisujący się Ryan Anderson. Monty Williams stracił również najwidoczniej cierpliwość do wybranego z dziesiątym numerem w drafcie Austina Riversa, który wylądował na to spotkanie na ławce rezerwowych – jego miejsce zajął Roger Mason. 

Pierwszą kwartę „Szerszenie” rozpoczęły do potężnego alleyoopa Vasqueza do Aminu. Marcin Gortat pudłował wszystkie dobre podania od swoich kolegów z drużyny, a bardzo dobrze wykorzystywali to Greivis Vasquez i Ryan Anderson, którzy mieli problem w tym, aby pomylić się rzutowo w tym meczu. Wenezuelczyk miał już 8 punktów i 6 asyst po pierwszej kwarcie, ale po drugiej stronie Markieff Morris narzucał już w sumie 11 punktów. To jednak ostatecznie Hornets wygrali 31 – 23 po pierwszej kwarcie.

W drugiej kwarcie mieliśmy pojedynek ławek obydwu drużyn, które – przynajmniej w tych 10 minutach – minimalnie wygrali Suns. Następnie pod koniec wszedł jeszcze Greivis Vasquez, który zdążył dołożyć asystę i kilka punktów. Po mniej ciekawej kwarcie wynik na tablicy pokazywał 5-punktowe prowadzenie Hornets (47-53).

Trzecią kwartę otworzył rzutem za trzy Roger Mason Jr, a swoją kolejną asystę(8) dołożył Vasquez. Aminu dokładał kolejne cegiełki do wygranej Hornets swoimi imponującymi floaterami i runnerami – oczywiście po podaniach Greivisa. Po 3 minutach trzeciej kwarty piłkę zaczął znów dostawać Ryan Anderson. Były zawodnik Orlando Magic stał się katem, k-a-t-e-m! W blisko trzy minuty był jedynym zawodnikiem „Szerszeni” który trafił do kosza, ale w jaki sposób – dokładnie cztery trójki z rzędu i to nie byle jakie. Przynajmniej dwie z nich były z ręką na twarzy, co tym bardziej dobijało ekipę Alvina Gentry’ego, ale i jego samego, który wręcz wpadał w szał. To właśnie wtedy Ryan Anderson wyprowadził Hornets na 19-punktowe prowadzenie na 6 minut przed końcem trzeciej kwarty, game over?

Po czterech trójkach Ryno piłkę zaczął dostawać – będący w cieniu do tej pory – Goran Dragić. W niecałe 2 minuty trafił trzy trójki, bum! Run Suns i mamy już tylko 77 – 67 dla Hornets. To jeszcze jednak nie koniec – Monty postanowił oszczędzić swoich czołowych

graczy i zdjąć ich na ławkę, a to poskutkowało kolejnymi stratami, które pomagały „Słońcom” w łatwych punktach. Dobrze pod tym względem spisywał się wychodzący do kontr Shannon Brown. Innym zawodnikiem, który nie wiadomo skąd się wziął to P.J. Tucker (who?). Wprowadził do drużyny z Arizony niesamowicie dużo świetnej energii, a pod koniec zdobył kilka łatwych punktów i potężny buzzer beater na koniec trzeciej kwarty za trzy – 81:77 dla Hornets po 19-punktowej przewadze.

Na początku czwartej kwarty „Szerszenie” nie wiedzą po co i gdzie są. Run 12-0 Suns otworzył ostatnie 12 minut tego regularnego spotkania. Jared Dudley nie grał nic do tej pory, ale kiedy było trzeba znalazł się NIEPILNOWANY w rogu i trafił dwie trójki.

Defensywa Monty’ego Williamsa wyglądała kolejny raz w TAKI SAM sposób jak w ostatnich przegranych spotkaniach. Nie wiadomo

dlaczego cała piątka (po co!?) Hornets, która znajduje się na parkiecie chroni obręczy w środku pola i zostawia tym samym niepilnowany obwód co nasi rywale znakomicie wykorzystują. Robili to już przecież Dunleavy, Ellis, Jennings, Martin, Durant czy nawet i Raymond Felton. Takie wpadki powinny spowodować, że Monty zmieni coś w swoim ustawieniu i pozwoli nam wygrywać mecze – tak się jednak nie dzieje, a my (Hornets) wciąż przegrywamy głównie przez niedopracowane schematy w obronie.

Wracając do meczu – kolejną trójkę trafia Tucker, a kiedy „Szerszenie” widzą, że zostają dobijani na obwodzie to przesuwają się bardziej pod niego (znów całą piątką!) zostawiając tym samym więcej miejsca bliżej kosza – punkty zdobywają Scola i O’Neal, który swoją drogą powoli wygryza chyba nawet naszego jedynaka w NBA – Marcina Gortata, który przy takim meczu JO nie dostaje wystarczająco dużo minut.

Na szczęście następne dwie trójki z rzędu trafił Rynooooo, kilka punktów dołożył wyśmienity do tej pory Greivis Vasquez. 95-98 dla Suns na trzy minuty przed końcem czwartej kwarty. Goran Dragić po ofensywnej zbiórce Marcina wszedł w obronę i trafił floatera (2.15

do końca). Do ataku przechodzą Hornets – Robin Lopez dostaje piłkę w niekomfortowej sytuacji, bowiem do zakończenia akcji zostało kilka sekund. Obraca się tyłem do kosza i rzutem „turnaround’ trafia… w zegar 24 sekund (jedno z moich TOP wtop tego roku). Po nieudanej akcji Lopeza piłkę dostaje Jared Dudley… trzy!

103 – 95 dla Suns na 1:36 przed końcem. 1:16 trójka Andersona! Dragić pudłuje. Robin Lopez po wyśmienitym podanie Vasqueza trafia rzut na 100 – 103. 46 sekund do końca – piłka Suns. Jared Dudley pudłuje, a Greivis na 20 sekund przed końcem dostaje piłkę i rusza z szaleńczym atakiem – zatrzymuje się za linią z trzy i… TRAFIA! 103 – 103, Vasquez! 18 sekund Suns z szansą na gamewinnera. Rzut za trzy oddaje Jared Dudley, który na szczęście nie trafił, bo bardziej skupiał się na tym, że zostanie sfaulowany przez Vasqueza niż na oddaniu dobrego rzutu.

Po 48 minutach spotkanie nie zostało rozstrzygnięte. Swoją drogą mieliśmy dzisiejszej nocy przyjemność oglądać wyśmienite spotkanie, ale i fatalne sędziowanie. Sędziowie bowiem nie widzieli żadnego z kilku(nastu) prób flopowania zawodników Suns, nie widzieli również kroków ani faulów „Słońc”. Gdyby nie było żadnego błędu to – nie boję się tego powiedzieć – Hornets wygraliby to spotkanie w cztery kwarty przewagą ponad 10 punktów.

Cóż, mamy dogrywkę i kolejne 5 minut wyśmienitego spektaklu. Przez 1:30 minut obydwie drużyny nie potrafiły nic trafić. Dopiero wtedy Goran Dragić wyprowadził na 2-punktowe prowadzenie zawodników Suns. Przez kolejne 2:20 minut znów mieliśmy niemoc strzelecką i zero punktów. Na 50 sekund przed końcem za trzy, niepilnowany, trafił Kieff Morris! 108 – 103. Daleką dwójkę trafił Ryan Anderson. Spudłował Jermaine O’Neal, ale znów pokazał się P.J. Tucker… zebrał piłkę ofensywną, która szczerze mówiąc była kluczowa w tym meczu. Musiał zostać sfaulowany, bo do końca mieliśmy 4.9 sekund – trafił obydwa rzuty. Na 1.4 sekund przed końcem za trzy trafił jeszcze Roger Mason, co dało nam wynik 110 – 104. Na linii stanął Markieff Morris i wykorzystał tylko jeden rzut wolny.

0.9 sekund na tablicy i trzy punkty straty. Dobra obrona Suns, która nie pozwoliła wypuścić nikogo z Hornets na czysty rzut zza łuku. Roger Mason był zmuszony po prostu rzucić gdzieś piłkę w kierunku tablicy – oczywiście niecelnie. Phoenix Suns znów udowodniło, że uwielbia grać kiedy wysoko przegrywa, uwielbia wrócić do gry i wygrać spotkanie. Dziś znów to zrobili i wygrali 111 – 108.

Najlepszym zawodnikiem meczu był zdecydowanie Ryan Anderson pomimo tego, że jego drużyna poległa. Zdobył 34 punkty (career-high), zebrał 11 piłek, przechwycił dwie piłki i raz zablokował. Najważniejsze jest jednak to co robił ze Suns zza łukiem – 8/13 (wyrównanie career-high) za trzy i w sumie 13-23 z gry. Trafił dzisiaj niebywałe rzuty, był podwajany i potrajany, a mimo to wszystko trafił z takich trudnych pozycji. Najlepiej podsumował to Alvin Gentry po meczu:

„Nigdy wcześniej nie widziałem kogoś rzucającego w ten sposób, jeżeli mam być z Wami szczery i jeżeli zapytasz to on był dzisiaj po prostu jak Larry Bird. To niebywałe. ” – komentował career-night Ryana Andersona

Najlepszy występ w swojej karierze zaliczył Greivis Vasquez. Miał 25 punktów, 14 asyst i 5 zbiórek. Trafił 10 z oddanych 13 rzutów. Stracił również jednak 6 piłek, a kilka z nich miały miejsce w samej końcówce i było to jednym z powodów tego dlaczego „Szerszenie” odniosły kolejną porażkę z rzędu – z drugiej strony gdyby nie jego postawa nie mielibyśmy nawet szansy na to, aby powalczyć ze „Słońcami”.

Al-Farouq Aminu zdobył 16 punktów (6-7 z gry), 6 zbiórek, 5 asyst, 2 przechwyty i 1 blok. Miał jednak również 4 straty. Robin Lopez 8 punktów, 7 zbiórek, 3 asysty, 4 bloki. Roger Mason 9 punktów, 7 zbiórek i 2 asysty. Lance Thomas dołożył 8 „oczek”.

Najsłabiej zagrali Austin Rivers (3 punkty, 0-2 z gry) oraz Brian Robert (0 punktów, 0-4 z gry). Jason Smith zagrał zaledwie 32 sekundy, bo musiał zejść do szatni po tym jak dostał w walce o zbiórkę palcem w oko od Markieffa Morrisa – potem już nie wrócił.

Jeżeli chodzi o ekipę Suns – Kieff Morris career-high w ilości punktów – 23 (9-12 z gry), do których dołożył 3 zbiórki i 3 asysty. Goran Dragić 20 punktów i 8 asyst, a Brown 10 punktów. Pozostała dwójka z S5 – Marcin Gortat i Micheal Beasley zagrali bardzo słabo. Polak w 24 minuty miał 6 punktów i 5 zbiórek, a Beasley w 16 minut oddał 6 rzutów i zdobył tylko 2 punkty.

Mecz dla „Słońc” wygrała poniekąd ławka – P.J. Tucker 15 punktów, 7 zbiórek i 3 asysty, Luis Scola 10 punktów, Jermaine O’Neal 13 punktów i 11 zbiórek, Jared Dudley 9 „oczek” po trzech trójkach. Swoją drogą JO jest dowodem na to, że w Arizonie dla weteranów ze słabym zdrowiem jest po prostu najlepiej.

New Orleans Hornets z bilansem 3-8 zajmują w tej chwili 14. miejsce, tuż przed Sacramento Kings (3-9). Następne spotkanie w nocy z niedzieli na poniedziałek o godzinie 2:00 z Denver Nuggets.