W New Orleans Pelicans wciąż dochodzi do wielu zmian – zawodnicy po kontuzjach muszą przystosować się do nowego systemu, a sam zespół przez urazy nie wygląda jeszcze kadrowo tak jakbyśmy wszyscy tego chcieli. Na pierwszy mecz domowy w sezonie w Nowym Orleanie był olbrzymi „hype” – wyprzedano wszystkie bilety na kilka dni przed inauguracją, a Alvin Gentry chciał to nieco wszystkim wynagrodzić wprowadzając do gry Omera Asika i Luke’a Babbitta. Na parkiecie rządził jednak nie Pelikan, a Stephen Curry.
Pelicans rozpoczęli ten mecz całkiem nieźle. Trzymali się Mistrzów NBA i nie odpuszczali żadnej piłki. Nie szwankowała skuteczność, a pierwsze skrzypce grali Eric Gordon i Jrue Holiday. Pellies poradzili sobie również w drugiej kwarcie pomimo problemów Gordona z faulami, ściągnięciu Jrue przez limit minut i grze rezerwowych i to gospodarze po pierwszej połowie prowadzili. Wszystko zmieniło się w trzeciej kwarcie.
Przed sezonem dochodzi do wielu rankingów zawodników, a przez to i dużych sporów o to kto jest najlepszym zawodnikiem w lidze. Od kilku lat w tej kategorii bez jakiejkolwiek konkurencji na samym szczycie znajduje się LeBron James. Nadszedł jednak sezon 2015-16 i wielu ekspertów na pozycję numer 2 ustawiało już Anthony’ego Davisa przed takimi zawodnikami jak Kevin Durant, James Harden czy Stephen Curry. Ten ostatni ma jednak wszystkim jeszcze sporo do powiedzenia, gdyż nie często spotykamy się z tym, żeby MVP poprzedniego sezonu był tak bardzo underrated, podobnie jak jego mistrzowski team.
Golden State Warriors nie zaczęli drugiej połowy jakoś genialnie, aż do głosu doszedł Szef Curry. To co ten gość wyprawia na boisku można przyrównać tylko do jakichś magicznych sztuczek i prawdziwego teatru, gdzie ogląda się to co nam Curry prezentuje z otwartą buzią. Podania zza pleców otwierające wolną drogę pod kosz i rzuty. Rzuty, których nie potrafi wybronić żaden najlepszy obrońca w lidze. Jeśli rzucasz 3 metry sprzed linii rzutów za trzy, w dodatku mając przed sobą cholernie długą rękę Anthony’ego Davis to albo jesteś szaleńcem, albo nazywasz sie Stephen Curry.
Rozgrywający Warriors zdobył 28 punktów w samej trzeciej kwarcie, wygrywając w pojedynkę z Pelicans do 26. W sumie Golden State rozgromiło w tej ćwiartce Pelikany 41 – 26. Jeszcze żaden zawodnik w pojedynkę w historii nie rzucił New Orleans tyle „oczek” w jedną kwartę.
Steph ma to czego u Anthony’ego wciąż nie możemy zauważyć. Ogromna pewność siebie, swoboda gry, kontrola, spokój, opanowanie i brak pośpiechu. Mam wrażenie, że Curry robi wszystko na przeolbrzymim flow – Davis ma sporo momentów zawahania, nie potrafi jeszcze wejść i zdominować gry mając przed sobą 2-3 dobrych obrońców. W tym wszystkim zbyt bardzo chce zrobić wszystko na „już”, szybko. Tak nie wolno i mówi o tym wielu najlepszych trenerów w lidze.
To wciąż mecze z mistrzami NBA, z którymi nikt nie potrafi grać swobodnie, więc czekamy na kolejne mecze i na to, że Anthony Davis odblokuje się przede wszystkim mentalnie i zacznie czuć grę.
Po takiej kwarcie Curry’ego, Warriors musieli jedynie dociągnąć mecz do ostatniego gwizdka. Wygrali 134 – 120, pokazując, że Pelicans wciąż mają sporo pracy do zrobienia, przede wszystkim w obronie. Stephen zakończył mecz z 53 punktami ocierając się o swoje career-high.
Warto wspomnieć o tym, że Alvin Gentry przedłużył minuty Jrue Holidayowi pozwalając mu pograć nieco dłużej szczególnie w drugiej połowie. Oficjalnie ma grać do 20 minut, dzisiaj spędził na parkiecie jednak aż 26 minut. Był jedną z jaśniejszych postaci zespołu zdobywając 22 punkty i zaliczając 6 asyst.
Anthony Davis skończył mecz z 26 punktami, 15 zbiórkami, 4 asystami i 2 blokami. To chyba jednak kolejny raz Ryan Anderson pokazał się z jeszcze lepszej strony zapisując na swoim koncie po 30 minutach 19 punktów i 7 zbiórek. Fajnie zagrał też nowy nabytek Pellies – Toney Douglas, kończąc z aż 17 punktami.
Bardzo fajne jest to, że Luke Babbitt wrócił po kontuzji zagrał aż 30 minut. Mimo, że nie pokazał się z najlepszej strony to jego minuty na obwodzie będą bardzo potrzebne przy braku Quincy’ego Pondextera (który swoją drogą daje ponoć z siebie 200% aby wrócić szybko). Asik zagrał skromne 10 minut, ale powinno się to już zwiększyć przy innym rywalu. Alexis Ajinca wciąż na sporym limicie – 6 minut, ale podczas nich 7 punktów i 5 zbiórek.
Bardzo dobrą wiadomością jest powrót Omera i Alexisa, gdyż po 2 minutach gry kontuzji ramienia doznał Kendrick Perkins. Nie wiemy jeszcze jak długo potrwa jego przerwa, ale może to być nawet kilka tygodni. Klątwa wciąż nad nami wisi.
Kolejne spotkanie z Orlando Magic. Czas na pierwsze zwycięstwo w sezonie, mimo, że rywal bardzo niewygodny.