Austin Rivers jeszcze jako małe dziecko wykazywał ogromne zainteresowanie i talent do koszykówki. Nic dziwnego, skoro za ojca ma się byłego zawodnika NBA i aktualnie jednego z najlepszych trenerów w lidze – Doca Riversa. Austin podczas gry w liceum był uznawany za największy talent swojego rocznika i przyszłą gwiazdę ligi zawodowej. W college’u ta przygoda zaczęła się już coraz bardziej komplikować, a do gry o miano tego najlepszego weszła już znacznie większa liczba zawodników.
Ostatecznie Austin podjął dość kontrowersyjną decyzję i przystąpił do draftu 2012, pomimo tego, że w swoim pierwszym roku na uczelni Duke nie popisywał się zbytnio swoimi umiejętnościami i poza kilkoma zrywami i świetnymi spotkaniami rozegrał bardzo przeciętny sezon.
W jego talent uwierzył jednak Monty Williams i Dell Demps. Szczególnie ten pierwszy, który jest przyjacielem Doca Riversa dobrze wiedział jak wielką miłością darzy tę grę i jak bardzo zaangażowany jest w koszykówkę. Monty Williams podglądał bowiem młodego Austina kiedy ten miał niespełna 12 lat i wspólnie grali w koszykówkę przed domem.
New Orleans Pelicans zaryzykowali i wybrali z wysokim, bo 10. numerem w drafcie rzucającego obrońcę, który posiada świetne warunki i talent, ale wciąż był nieoszlifowanym diamentem.
Austin Rivers w swoim pierwszym sezonie zawiódł dosłownie wszystkich. Rozegrał jeden z najgorszych sezonów w historii NBA. Pomimo wybrania z #10 nie otrzymał żadnego głosu po nagrodę Rookie of the Year, nie znalazł się wśród najlepszych piątek rookies i nie zagrał w meczu rookies podczas Weekendu Gwiazd. Przegrał praktycznie wszystko co można było przegrać.
21-latek podczas kampanii 2012/2013 miał co prawda kilka solidnych spotkań, gdzie pokazywał to, że w przyszłości może zaistnieć na parkietach najlepszej ligi świata, ale to zdecydowanie za mało na gracza, wobec którego stawiało się tak wielkie oczekiwania.
Rzucający obrońca notował w 23.2 minuty na parkiecie 6.2 punktu, 2.1 asyst, 1.8 zbiórek i 1.2 strat. Najbardziej przerażająca jest jednak jego skuteczność – 37% za 2, 33% za 3 i 55% za 1. Zagrał w 61 spotkaniach, bowiem ostatnie tygodnie sezonu opuścił z powodu złamania ręki.
New Orleans Pelicans pomimo tak fatalnego sezonu swojego zawodnika nie mają jednak zamiaru z niego rezygnować i odbierać mu szansy dalszego rozwoju. Uważają, że Austin Rivers ma przeolbrzymi potencjał i potrzeba czasu aby przyzwyczaił się do gry w NBA i po prostu najzwyczajniej dorósł.
Wydali oficjalny komunikat, że ich młody zawodnik zostaje w klubie i będzie jednym z zawodników, wokół którego chcą budować przyszłość w Nowym Orleanie.
Uważam, że jest to bardzo dobra decyzja organizacji Pelicans, a skreślenie tak młodego zawodnika, który dopiero co poznaje swoje ciało i możliwości byłoby ogromnym błędem. Austin pokazał kilkakrotnie, że może zawojować ligę i potrzeba dać mu jeszcze trochę czasu, a coraz to większe doświadczenie powinno zaprocentować.
Swoją drogą, kto wie, być może gdyby nie tak fatalny sezon Austina Riversa nigdy nie przekonalibyśmy się o tym, że Greivis Vasquez może grać na takim wysokim poziomie, a jego wartość transferowa nie wzrosłaby w tak wielkim stopniu.
Pewne jest jednak jedno – te lato Austin Rivers przepracuje bardzo ciężko, o ile nie najciężej ze wszystkich zawodników drużyny New Orleans Pelicans. Nie od dziś bowiem wiadomo, że 21-latek to perfekcjonista, który na treningach daje z siebie wszystko i wciąż dąży do stawania się lepszym, a każdy, nawet najmniejszy błąd stara się jak najszybciej wyeliminować.