New Orleans Pelicans do turnieju w Las Vegas nie przystępowali jako główni faworyci. Ich kadra nie składała się w żadnym stopniu z wysokiej klasy zawodników, a jedynie tych którzy mają nadzieję wywalczyć sobie miejsce w zespołach NBA. Po pierwszym wygranym meczu z Nowym Jorkiem i świetnej postawie naszych letnich zawodników oczekiwania momentalnie wzrosły i mieliśmy nadzieję na coś więcej niż tylko pierwsze 5 spotkań. Niestety, nie udało się.
Po „fazie grupowej” (pierwszych trzech meczach) Pelicans legitymowali się bilansem 2-1 i traf chciał, że drużyna Bryana Gatesa musiała pogodzić się z #11 miejscem, a nie #10 które premiowane było wolnym awansem do drugiej rundy PlayOffs. Pels musieli pogodzić się z takim losem i przyszło im zmierzyć się z najgorszą drużyną w „grupach” Denver Nuggets (0-3).
Po raz kolejny koszykarze pokazali nam jednak, że w koszykówce wszystko jest możliwe, a na parkiet nigdy nie wchodzi się jako wygrani. Nuggets bardzo pozytywnie zaskoczyli wszystkich kibiców, grali ofensywnie i agresywnie czego zatrzymać nie mogli Pels, pomimo, że byli jedną z najlepszych defensywnych ekip w Las Vegas. Bryłki prowadził Jordan Hamilton, który trafił na „dzień konia” i wygrał przy pomocy Quincy’ego Millera z Austinem Riversem i jego kolegami.
Oznaczało to, że Pelikany nie będą się już liczyć w rankingowych spotkaniach i nie sięgną po mistrzowskie trofeum Ligi Letniej. New Orleans zmierzyli się jeszcze na koniec z Washington Wizards. Po bardzo miłym dla oka meczu i zaciętej końcówce Pellies musieli uznać wyższość swoich rywali i tym samym zakończyli swoją przygodę w Las Vegas (przynajmniej tą sportową).
MVP
Austin Rivers – to był właśnie ten moment w tym sezonie na podbudowanie się i podejścia do nowej kampanii 2013/2014 z większą pewnością siebie. Austin wykorzystał to doskonale i udowodnił wszystkim krytykom, że pomimo fatalnego debiutanckiego sezonu już wkrótce każdy gracz powinien się z nim liczyć. Pokazał, że poprawił się praktycznie w każdym możliwym aspekcie gry. Jego rzut wyglądał o wiele lepiej, nie popełniał również tylu błędów na linii rzutów wolnych. Nie tracił piłki, dobrze poruszał się po parkiecie kontrolując znakomicie tempo. Radził sobie z każdym zawodnikiem 1 na 1 przedzierając się bez najmniejszych problemów pod kosz i kończąc tam efektownie akcje. Do tego brał za każdym razem ciężar gry w końcówkach na swoje barki i ani razu nie zawiódł swoich kolegów. Najlepszy zawodnik New Orleans Pelicans.
Najlepszy występ
New Orleans Pelicans otwarli Ligę Letnią meczem z New York Knicks i było to najlepsze spotkanie całej drużyny i przede wszystkim Austina Riversa. Pels prowadzeni przez swojego młodego lidera wygrali ten mecz w świetnym stylu i pokonali Imana Shumperta, Tima Hardawaya Jr. 77 – 72.
Austin Rivers odnotował w tym dniu chyba najwszechstronniejszy występ pośród wszystkich zawodników. Zdobył 24 punkty (8-15 z gry), 7 zbiórek, 6 asyst i 1 przechwyt. Statystyki nie oddają jednak tego w jak świetny sposób pokazał się przed widownią i elektryzował swoimi wejściami pod kosz kończąc akcjami 2+1. Jeżeli chcecie zobaczyć potencjał Austina to zachęcam do znalezienia tego meczu.
Udowodnienie swojej wartości
Brian Roberts kolejny raz udowodnił, że nie bez przyczyny znalazł się w zeszłym roku w kadrze New Orleans Pelicans głównie dzięki występom w Lidze Letniej po tym jak został na nią zaproszony przez Della Dempsa, który obserwował go jeszcze w Europie. Roberts nie miał podczas całego turnieju słabszych momentów, grał bardzo równo i na wysokim poziomie. Grał swoje – stoppin’ and poppin’, oddanie rzuty i w większości cieszenie się z trafienia. Uwielbia ścinać po zasłonach i rzucać z półdystansu, gdzie ma wyrobiony rzut praktycznie do perfekcji. Może być bardzo dobrym backupem dla rozgrywających mimo, że miejsca 1-2 w Nowym Orleanie są piekielnie silnie obstawione.
Zaskoczenie
Darius Miller pierwsze trzy spotkania kompletnie zawalił. Grał zupełnie jak w poprzednim sezonie – niewidocznie, bez polotu. Nie potrafił sobie wypracować dogodnej pozycji rzutowej, a kiedy ta już się nadarzała to albo pudłował lub oddawał piłkę do kolegi nie biorąc na siebie odpowiedzialności. Zmieniło się to jednak w czwartym meczu kiedy zdobył team-high w postaci 23 punktów. Nigdy wcześniej nie zagrał tak dobrego spotkania na poziomie profesjonalisty. Zwodził obrońców, grał agresywnie i trafiał wszystko co było możliwe. Powtórzył to w ostatnim meczu z Wizards, gdzie po raz kolejny wyglądał jak zawodowiec – jego rzut z dystansu i półdystansu to olbrzymi atut.
Jednym z graczy, których wcześniej – muszę to przyznać – szczerze nie znałem był Jon Brockman, który zrobił jednak na mnie porządne wrażenie. Występujący już wcześniej na parkietach NBA zawodnik wyglądał bardzo solidnie. Był najsilniejszą bronią Pelicans podczas tego turnieju na deskach oddając zespołowi całe serce i poświęcając się w każdej akcji. Myślę, że w drużynie z Luizjany nie znajdzie miejsca ze względu na duży ścisk i posiadany duży talent, ale gdzieś indziej, czemu nie. Wiele drużyn potrzebuje kogoś kto potrafi znakomicie zbierać i nie walczy o każdą piłkę.
Na słowa uznania zasługują również Lance Thomas i Jeff Withey, którzy pokazali się z bardzo solidnej strony. Ten pierwszy rozegrał jedno znakomite spotkanie będąc chyba najlepszym zawodnikiem drużyny, a ten drugi pomimo mało otrzymanych minut wykorzystał je doskonale na zbiórce i blokując kilka rzutów. Jeff pokazał się również z świetnej strony jako obrońca i gracz, który będzie miał duży wpływ na środku w grze Pelikanów. Nieco gorzej wypadł Pierre Jackson, który odnotował zbyt dużo strat, ale w jego grze było widać olbrzymi potencjał i zapał do gry, który wkrótce powinien mocno zaprocentować.