Kolejny nieudany tydzień w wykonaniu New Orleans Pelicans i, szczerze mówiąc, po kolejnych wpadkach zaczyna brakować mi słów do opisania tego co dzieje się z naszą drużyną. Nie mam już nawet więcej smutnych zdjęć z zawodnikami Pelicans, a takie powinno się tutaj pojawić, biorąc pod uwagę formę i sytuację w jakiej znaleźli się reprezentanci Nowego Orleanu.
Następny tydzień z rzędu wyglądało to trochę jakby momentami brakowało „jaj” i zaangażowania. Nie można tutaj więcej mówić o braku talentu, bo ten wrócił już do nas i gramy niemalże w pełnym składzie. Każdy zespół gra z mniejszymi lub większymi problemami zdrowotnymi i jeśli Pelicans będą usprawiedliwiać się brakiem Quincy’ego Pondextera czy Ryana Andersona (mającego problemy żołądkowe) to daleko nie zajdziemy.
O meczach dzisiaj krótko.
CELTICS 111 – 93 PELICANS
Nie powiedziałbym chyba prawdy, gdybym stwierdził, że to Pelicans byli w tym meczu faworytem. To Boston Celtics gryzą parkiet w każdym meczu i przebojem wciąż utrzymują się w czołówce – lepszej w tej sezonie – Konferencji Wschodniej. Celtics to swego rodzaju fenomen ostatniego roku – to drużyna bez większego talentu, nie znajdziemy tutaj prawdziwych gwiazd, czy zawodnika który rozegra na własną rękę zwycięskiej akcji. Największą gwiazdą zespołu wydaje się być trener – Brad Stevens. Ten człowiek robi tutaj niesamowitą robotę i poskładał ekipę w niesamowitą maszynkę do rywalizowania i stawiania niesamowicie ciężkich warunków każdemu rywalowi.
Mecz w Nowym Orleanie wygrali dzięki ciężkiej pracy i ogromnemu zaangażowaniu, którego zabrakło gospodarzom. Celtics odcięli od gry najlepszych zawodników Pelicans, a przy tym fenomenalnie spisywali się na deskach czy w grze w kontrze. Dodatkowo wydawać by się mogło, że wszystko co rzucili, nawet z ciężkich pozycji, musiało znaleźć się w koszu.
To był chyba jeden z najgorszych spotkań w sezonie, a najgorszy w karierze Pelikanów dla Tyreke’a Evansa i Erica Gordona. Ta dwójka w meczu nie zdobyła w sumie żadnego punktu, a Evans dorzucił do tego jeszcze 5 strat. Wcale nie o wiele lepszy był Anthony Davis – jedynie 6/21 z gry i 16 punktów.
Na jakiekolwiek słowa pochwały zasłużył może tylko Alonzo Gee, Jrue Holiday i najlepszy strzelec drużyny – Ryan Anderson.
Boli jednak bardzo to, że mając na obwodzie takiego obrońcę jak Jrue Holiday – Pelikany pozwoliły na rzucenie małemu Thomasowi aż 22 punktów.
Niesamowite jak Celtics zapierdalają. Dosłownie. Wow.
— Rafał Kamieński (@rkamienski) December 8, 2015
Bardzo chciałbym aby New Orleans Pelicans też zapierdalali.
WIZARDS 105 – 107 PELICANS
To nie był najlepszy mecz New Orleans Pelicans, a mimo to jedyny wygrany w tym tygodniu. Pelikany kontynuowały małą serię spotkań domowych i zakończyli ją przynajmniej zwycięstwem. Obydwie drużyny, które spotkały się w Smoothie King Center to ekipy rozbite przez kontuzje i nie mogące znaleźć formy i odpowiedniej formuły do wygrywania meczów. Można chyba śmiało powiedzieć, że to drużyny, które rozczarowały póki co najbardziej w tegorocznej kampanii.
Tak też wyglądało na parkiecie. Bardzo dużo pomyłek i długich serii bez zdobytych punktów z gry. Swoje zespoły w pierwszej połowie ciągnęli rozgrywający – po jednej stronie wbijający szpile pod koszem John Wall, po drugiej szalejący z ławki Jrue Holiday, który trafiał seryjnie z dystansu. Holiday w pewnym momencie był bezbłędny, miał najwięcej punktów w drużynie, a to w zaledwie kilka minut.
Wszystko rozstrzygnęło się jednak w czwartej kwarcie, gdy swoje show rozpoczął Tyreke Evans. Pierwszy rozgrywający Pelikanów rzucił w tym meczu career-high w postaci 5 trójek, a potrzebował do tego tylko 6 prób. Reke chciał znaleźć sposób na rozbijanie obrony Wizards, a przy tym uchronić swoje nogi. Po meczu mówił, że był bardzo zmęczony i w pewnym momencie nie miał już sił wbijać się raz po raz pod kosz, w czym czuje się przecież najlepiej. Evans dorzucił do 27 punktów też 4 asysty i 7 zbiórek.
5-7 za trzy był również Jrue Holiday, a ważną trójkę w czwartej kwarcie dołożył też Anthony Davis. W sumie zespół rzucił aż 16 trójek, a to wszystko na blisko 60% skuteczności. I to właśnie tym wygrali ten mecz. Fluke.
Było jednak pod koniec bardzo blisko, aby to show z dystansu zakończyło się płaczem. W jednej z kluczowych akcji Wizards, gdy ci mogli zmienić oblicze tego spotkania – do łatwej pozycji rzutowej doszedł Gary Neal, który takie rzuty z półdystansu zapewne na treningach rzuca z zamkniętymi oczami. Tym razem nie wykorzystał FATALNEGO błędu Pelicans.
To był kolejny mecz Anthony’ego Davisa poniżej 20 punktów – tylko 15 oddanych rzutów (7 trafionych) i 18 „oczek” z 11 zbiórkami.
PELICANS 94 – 98 BULLS
Chyba najbardziej łamiąca porażka w ostatnim czasie. To był naprawdę dobry mecz w wykonaniu Pelicans, a to wszystko bez świetnie dysponowanych przecież w ostatnim czasie – Jrue Holidaya i Ryana Andersona. Tyreke Evans miał swoje momenty, skutecznie grał Eric Gordon, a Alonzo Gee zamknął kompletnie Jimmy’ego Butlera i sam miał swoje akcje po przechwytach. Zabrakło jednak Anthony’ego Davisa, który był tylko 8-24 z gry i pomimo 22/12/4 nie był w stanie przejąć meczu i wygrać go dla swojej drużyny. Davis był też bardzo nieskuteczny na półdystansie, gdzie Bulls popełniali sporo błędów i zostawiali go na ułamek sekundy samego. Nie potrafił jednak tego wykorzystać, a mogłoby to być kluczowe w ucieczce przed Bykami, którzy musieli dojść do runu w drugiej połowie.
Pelikany kontrolowały ten mecz, byli lepsi w obronie jak i w ataku, aż do głosu doszli rezerwowi. Bulls doprowadzili do szybkiego comebacku, a zabójcą przyjezdnych był… Aaron Brooks. Rozgrywający zdobył aż 15 z 17 punktów w samej czwartej kwarcie i obrona nie potrafiła znaleźć na niego odpowiedzi. Podopieczni Alvina Gentry’ego trzymali się Chicago Bulls do samego końca i heroicznymi trafieniami wciąż mieli nadzieję na zwycięstwo. Zabrakło jednak zimnej głowy (pudło Erica Gordona zakończyło mecz tak naprawdę) i twardej obrony, którą Byki w drugiej połowie po prostu rozbijali łatwymi penetracjami.
Eric Gordon na kilkadziesiąt sekund przed końcem spudłował ważny rzut z dystansu, który mógł dać Pelicans prowadzenie. Kilka sekund później ostatecznie nożem w nasze serca ugodził rzutem z półdystansu Derrick Rose, który w tym meczu był kompletnie niewidoczny i prawdopodobnie załapał się nawet gdzieś na kawę podczas spotkania.
Pomimo porażki można być jednak zadowolonym z tego jak Pelikany zagrały. Nie zabrakło zaangażowania i energii. Pod koniec wtargnęła się jednak spora frustracja i to być może zamknęło drogę do zwycięstwa. Nie można również zapomnieć, że graliśmy w back-to-backu i nic dziwnego, że w pewnym momencie zabrakło po prostu oddechu.
POZYTYWY TYGODNIA:
1. To na co liczyłem, czyli poprawa rotacji. Wraz z powrotem po kontuzjach kilku zawodników, ta rotacja minutami wygląda na ustabilizowaną. Alvin Gentry coraz częściej stawia też na Alexisa Ajincę ponad Omera Asika i wystawia go nawet w pierwszej piątce – tak jak przeciwko Chicago Bulls. Alexis poprawił się w defensywie i nie łapie głupich i szybkich przewinień, a to jest klucz do jego większych minut. Ajinca przy aktualnej formie Turka, który zdecydowanie lepiej nadawałby się aktualnie do podawania ręczników, jest człowiek, który otwiera grę na wyższym poziomie w ofensywie i daje trochę odetchnąć Anthony’emu Davisowi.
2. Pewność siebie Tyreke’a Evansa. Chodzi tutaj o jego rzut. Widać, że spędził sporo pracy w tym względzie na treningach. Evans nawet po kilku niecelnych rzutach jest pewny tego, że potrafi jednak z dystansu trafić, a rywale nie mogą już zostawiać go odosobnionego za łukiem.
NEGATYWY TYGODNIA:
1. Wciąż brak większej poprawy w obronie. Rywale New Orleans Pelicans przed meczem wiedzą, że pod tym względem mogą mieć spacerek i nie mylą się. Nie możemy pozwalać na takie popisy strzeleckie jak Aaronowi Brooksowi.
2. Słaba gra na deskach. Pelikany nie zbierają na atakowanej desce, bo nowa filozofia obrony zakłada natychmiastowy powrót na swoją połówkę, aby zatrzymać potencjalny kontratak i łatwe punkty rywali. To mogę jeszcze zrozumieć – brakuje jednak walki i łokci pod własnym koszem. Rywale zbyt łatwo wydzierają piłkę po własnych nietrafieniach i przez to przedłużają swoje szanse na punkty. Jest tego zdecydowanie za dużo.
3. Komentarze Tyreke’a Evansa. Jeśli zawodnik mówi takie słowa o systemie, do którego musi się dostosować to nie jest dobrze. Evans stwierdził, że nie potrafi odnaleźć się w filozofii Alvina Gentry’ego, bo ta wymaga od niego ciągłego podawania. Reke stwierdził, że jest to wbrew jego naturze – gdyż on nie chce bezsensownie podawać, tylko ATAKOWAĆ i gdy nadarzy się odpowiednia okazja, wówczas podać do otwartego kolegi. Tyreke nie rozumie dlaczego już podczas rozpoczęcia akcji ofensywnej musi oddać piłkę komuś innemu, skoro samemu może zacząć atakować i ustawiać zespół. Pojawiły się spore obawy, że w szatni nie dzieje się za dobrze, a jeśli zawodnicy komentują sprawę już w taki sposób to mogą się zacząć rozmowy na temat potencjalnych wymian.
4. Charakter Alvina Gentry’ego. Nudzą mnie jego komentarze i mimo, że mogę jedynie mówić o tym gdy słyszymy go jedynie w wywiadach i przed kamerami to nie zachwyca swoją postawą. Chciałbym zobaczyć w jego oczach trochę więcej agresji, aby kopnął tych chłopaków ostro w tyłek. Tak jak to robił Monty Williams i to w jaki sposób motywował całą szatnię, ten zespół wówczas miał duszę. W tym roku tego brakuje, a zawodnicy mimo, że lubią nowego trenera to nie wydają się być dobrze nastawieni mentalnie i nie wychodzą na parkiet z myślą, aby po prostu się po kimś przejechać i gryźć parkiet. Te same komentarze Alvina Gentry’ego również nie pomagają, który w wywiadach mówi niemalże zawsze to samo. To jest po prostu nudne.
MVP TYGODNIA:
Najlepiej w tym tygodniu grał mimo wszystko Tyreke Evans, ale za mecz z Bostonem po prostu nie mogę mu przyznać MVP tygodnia. Najrówniej i na pełnym zaangażowaniu, a przy tym poświęceniu gry z ławki grał Jrue Holiday i to on zasłużył na to małe wyróżnienie.
PIĄTKA TYGODNIA:
Evans-Gordon-Holiday-Gee-Davis
WYRÓŻNIENIE TYGODNIA:
Alonzo Gee – mało się o tym gościu mówi, a mecz w mecz robi bardzo dużo. Nie zdobywa masy punktów, ani nie widać go specjalnie w statystykach, ale jego obrona na piłce i wymuszanie strat, które szybko zamienia na kontrataki i łatwe punkty są bezcenne. W dodatku jego mecz przeciwko Chicago Bulls i obrona na Jimmym Butlerze była fantastyczna.
NADCHODZĄCE SPOTKANIA podczas ROAD TRIPU:
14/15 grudnia @ POR
16/17 grudnia @UTA
18/19 grudnia @ PHX