R2G3: Mistrzowie pokonani – Pelicans dominują w Game 3!

To był raz jeszcze w tych playoffach pokaz prawdziwej dominacji, do jakiej potrafią doprowadzić koszykarze New Orleans Pelicans. Pelikany prowadzone przez Anthony’ego Davisa pokonały Golden State Warriors na własnym parkiecie 100 – 119! Dla Pelicans była to pierwsza wygrana w rywalizacji w drugiej rundzie, która pozwoliła wrócić ekipie do gry. Jedno jest pewne – Mistrzowie NBA nie wyglądali jeszcze na tak bezradnych w tegorocznych playoffs i stało się to właśnie w Nowym Orleanie.

Pelicans i Warriors nie weszli dobrze w ten mecz. Masa spudłowanych rzutów i kilka bardzo złych strat nie pozwoliły żadnej drużynie zbudować sobie wczesnej przewagi. Zarówno Gentry, jak i Kerr próbowali przemówić do swoich zespołów biorąc czas na żądanie. Na parkiecie było jednak ciekawiej, kiedy ekipy nie grały w koszykówkę – Rajon Rondo i Draymond Green potrzebowali tylko kilku minut, aby przejść do pojedynku słownego.

Gra zaczęła się jednak powoli układać pod Nowy Orlean, kiedy na parkiecie pojawił się… Solomon Hill? To nie żart, Solo trafił trzy trójki z rzędu sekundy po tym jak wszedł i Pellies złapali trochę wiatru w żagle, który pomógł im wypracować kilkupunktową przewagę już w pierwszej kwarcie. Pels wygrali ją 21 – 30, głównie dzięki świetnej dyspozycji zza łuku. 6 trafionych trójek w 12 minut to zdecydowanie sposób na to, aby ograć Mistrzów NBA. Hill miał 9 punktów w 5 minut! Fantastyczny był też Jrue – 11 „oczek”.

Drugą kwartę otworzył Ian Clark – trafieniem z dystansu. Alvin Gentry postanowił jednak dać chwilę oddechu parze Jrue/Davis po tym jak zagrali 12 minut i przewaga Pelikanów znacząco stopniała. Zwłaszcza „gorący” zrobił się Klay Thompson, który po słabszym początku złapał rytm i trafiał rzuty.

Pelicans jednak szybko odpowiedzieli agresywną grą i to właśnie to wyróżniało dzisiejszy występ – mnóstwo agresji i walki o każdą piłkę. Szalenie groźny i nakręcony był Niko Mirotić, który trafiał z dystansu i atakował obręcz, kiedy bronił go mniejszy obrońca. Pellies byli w stanie łapać kilka szybkich zrywów i uciekać Golden State Warriors.

Pels mieli wręcz szansę wyjść na duże prowadzenie, ale obok Klaya, przebudził się również Stephen Curry trafiający dwie trójki z rzędu. Przewaga wciąż oscylowała w okolicach 10 punktów, a to nigdy nie jest bezpieczna różnica, gdy gra się z Mistrzami NBA. Ostatecznie po pierwszej połowie drużyny schodziły przy wyniku 56 – 62 dla Pelicans.

W drugiej kwarcie przebudził się Niko, który miał już na swoim koncie 14/7. Bohaterem Warriors był jednak Klay Thompson rzucający aż 20 punktów w tej części spotkania.

W trzeciej kwarcie Pelicans kontynuowali swoją bardzo dobrą grę, zarówno w obronie i w ataku. W defensywie eliminowali niewygodne matchupy i fantastycznie wymieniali się kryciem. Świetną robotę wykonywali tutaj Jrue/Rondo, którzy odcinali niskich od dobrych podań, a Davis wraz z Miroticiem zamknęli drogę do łatwych punktów pod koszem. W ofensywie – świetnie wykorzystywali m.in. Nikolę na niższych obrońcach, który nie musiał nawet kozłować piłki, aby oddać bardzo przyzwoity rzut spod kosza. Poza tym – HUSTLE PLAYS. Pelicans naprawdę walczyli o to zwycięstwo z całych sił, nie było akcji w której nie powalczyliby o piłkę.

W pewnym momencie, przewaga Pellies wzrosła aż do 25 punktów! To największa strata Golden State Warriors w tegorocznych playoffach. PELS BYLI ON FIRE!

Fantastycznie podczas tego runu zagrał Ian Clark, który trafił kilka trójek, zaskoczył Warriors wjazdami pod kosz i był chwilowym go-to-guyem Pels. Daj piłkę Clarkowi i zejdź mu z drogi.

Ostatecznie ostatnią minutę Warriors wykorzystali na ucięcie straty do 17 punktów po trójce Kevina Duranta. Pelicans prowadzili 75 – 92 i potrzebowali 12 dobrych minut, aby przypieczętować cholernie ważne zwycięstwo na własnym terenie.

Czwartą kwartę kolejny raz otworzył w wyśmienitym stylu Ian Clark, który kontynuował swoją genialną robotę przeciwko byłej drużynie. Clark przejął ten mecz, a Pelicans nie chcieli pozwolić Warriors aby chociaż przez moment wyczuli tutaj szansę na powrót.

Pelicans udało się ponownie sięgnąć nawet 24-punktowej przewagi. Golden State nie potrafiło znaleźć absolutnie żadnej odpowiedzi na Anthony’ego Davisa, który dominował strefę podkoszową i w spowolnionym tempie dyktowanym przez Rajona Rondo spokojnie prowadził Pelikany do pierwszego zwycięstwa w tej serii.

Na 5 minut przed końcem spotkania, Warriors wyglądali na pokonanych, a Steve Kerr zdjął swoich najważniejszych graczy z parkietu.

Mecz ostatecznie skończył się wynikiem 100 – 119, a dla Pelicans była to najważniejsza wygrana w tym sezonie. Pozwoliła Pelikanom i fanom w Smoothie King Center uwierzyć, że jeszcze nie wszystko stracone w drugiej rundzie. Pels wrócili do gry.

 

Anthony Davis miał 33 punkty i 18 zbiórek (rekord klubu w playoffs). Kolejny raz świetnie zespołem dyrygował Rajon Rondo – aż 21 asyst(!), 10 zbiórek i 4 punkty. Takie double-double potrafi kręcić tylko Playoff Rondo. 21 punktów, 5 asyst i 7 zbiórek miał też Jrue Holiday.

Cichymi bohaterami tego meczu muszą zostać jednak Ian Clark (18 punktów, 7-11 z gry w 20 minut) oraz zrywy Nikoli Miroticia – 16 punktów i 11 zbiórek.

Kolejne spotkanie rozegrał też E’Twaun Moore, który świetnie biega z Klayem Thompsonem, a następnie bardzo dobrze i konsekwentnie korzysta z rozpisanych dla niego zagrywek w ataku – 13 punktów.

Dla Warriors najlepiej punktował Klay (27 punktów). 22 „oczka” miał Durant, 19 Steph.