Tylko dwa spotkania sezonu regularnego potrwała przygoda Nate’a Robinsona z New Orleans Pelicans. Jeszcze dwa dni temu wychodził w pierwszej piątce przeciwko Golden State Warriors, teraz jest ponownie bez klubu i ciężko będzie mu znaleźć kolejny zespół, który w niego uwierzy.
Nate nie zdobył ani jednego punktu w średnio 11.5 minuty na parkiecie w trakcie tych dwóch spotkań. Robinson ściągnięty został do Pelicans dzięki swoim ofensywnym umiejętnościom, a jeśli nie potrafił tego w żaden sposób pokazać to był graczem kompletnie minusowym przez swoją słabą obronę. Nie ma chyba cenzuralnych słów jakimi można określić to co Steph Curry czy Damian Lillard robili w swoich meczach z 31-latkiem.
Trzeba to przyznać, że pomimo sympatii jaką darzą go niemal wszyscy kibice NBA – Nate Robinson był ultra-ofensywnym zawodnikiem, który swoje warunki fizyczne nadrabiał świetnym atletyzmem, szybkością i sercem do gry. Na ten moment, w wieku 31 lat, zostało mu już jedynie tylko serce i niestety, ale w NBA to już za mało.
Robinsonowi nie pomogła również niezła dyspozycja Isha Smitha, który pojawił się na 1 dzień przed rozpoczęciem sezonu i był najlepszym zawodnikiem na parkiecie w meczu z Warriors, a w Portland nie odstawał defensywnie tak bardzo jak Nate.
New Orleans Pelicans będą kontynuować poszukiwania kolejnego rozgrywającego na trudne czasy wobec tak wielu kontuzji. Plotki mówią, że Dell Demps myśli o przywróceniu do Nowego Orleanu Toney’a Douglasa, który grzał miejsce na ławce w zeszłym sezonie.