Ryan Anderson atakuje Pelicans w mediach

Szczerze mówiąc, spodziewałem się, że zawodnicy którzy odejdą z New Orleans Pelicans będą mogli nieprzychylnie odnosić się do zespołu w mediach. To już raczej tradycja w NBA – trzeba powiedzieć, że nie otrzymano należytego szacunku (pieniędzy), a aktualny zespół już mu to gwarantuje. Zyskuje się wówczas sympatię kibiców oraz dziennikarzy w mieście, w którym spędzi się następne lata.

Myślałem, że może to być Eric Gordon, którego serce należało już przecież do Phoenix Suns, a gra w Nowym Orleanie okazała się być dla niego pasmem rozczarowań. Nie brałem jednak pod uwagi, że tym kimś mógłby być Ryan Anderson, który od pierwszego dnia pobytu w klubie był najbardziej uśmiechniętym gościem w szatni i na parkiecie. Zawsze przychylnie wypowiadał się o mieście, zespole czy sztabie szkoleniowym. Jak widać, wystarczyły pierwsze dni w Houston Rockets, aby Ryno zaczął mówić… A zaczynać nie powinien.

Ryan jeszcze przed Media Day stwierdził, że wreszcie będzie miał do czynienia z All-Starem, który otworzy dla niego grę. Chodziło tutaj oczywiście o Jamesa Hardena, dzięki któremu, według Andersona, czuje się na parkiecie lepszy. Nowy gracz Rockets twierdzi, że od dawna nie miał okazji grać z takim zawodnikiem, który przyciągałby tyle uwagi wchodząc ostro pod kosz, aby później oddać piłkę rzucającym z dystansu. To cios w Anthony’ego Davisa, to cios we wszystkich rozgrywających z którymi Anderson grał w Nowym Orleanie.

Jednak największy zarzut jaki Ryan Anderson ma do New Orleans Pelicans to… Brak gry pod niego i umożliwiania mu oddawania rzutów z czystych pozycji, głównie z dystansu. Co jest kompletną bzdurą i nieporozumieniem.

Jeszcze podczas konferencji prasowej, na której Houston Rockets zaprezentowali swój nowy nabytek wart 80 milionów $ za 4 lata gry, Ryno zdążył uderzyć w Pelicans – „Nie miałem w ostatnich kilku latach zbyt wielu czystych pozycji.”.

Anderson wrócił do całej sprawy ponownie, podczas Media Day z uśmiechem mówiąc – „Miałem więcej czystych pozycji podczas gierek treningowych niż przez ostatnie cztery lata, tak myślę.”.

Źle myślisz.

Ryan Anderson oddał w zeszłym sezonie 357 prób za trzy. Powołując się na statystyki z NBA.com, 329 z 357 rzutów były „open” lub „wide-open”. Problem polegał na tym, że po prostu ich nie trafiał w ostatnich kilkunastu miesiącach.

To nie wszystko. Pójdźmy trochę dalej w przeszłość. W ostatnich dwóch latach oddał 716 trójek. 91% z nich to były czyste pozycje – 652 próby. SportVU klasyfikuje tak rzut, gdy obrońca jest ponad 4 stopy od rzucającego. Ryanie, naprawdę?

Więc hej, albo Anderson zwyczajnie widział coś, czego my wszyscy i statystyki nie potrafiły dojrzeć, lub jego ataki są kompletnie bezpodstawne. Bardzo też możliwe, że trafił aktualnie do drużyny, w której może znajdziemy połowę dobrego obrońcy, a ostatni sezon to totalne dno pod względem zaangażowania – nic więc dziwnego, że miał więcej okazji podczas gierek treningowych z Houston.

Inna sprawa, że ciężko wypracowywać okazje strzeleckie zawodnikowi, który nie chce podawać piłki i często ją zwyczajnie przytrzymuje, przez co cała ofensywa stoi i czeka na jego ruch. Co jest ogromną przeszkodzą w systemie Gentry’ego. Anderson, szczególnie w zeszłym sezonie, miał sporą tendencję do gry ISO, gdzie schodził na skrzydło i bawił się w oddawanie cholernie ciężkich rzutów z półdystansu, odwracając się do obrońcy plecami. Chyba przy połowie jego rzutów, krzyczeliśmy „nienienienienie, po cooo, ok, niech będzie”.

 

Ryan Anderson to wciąż jedna z najbardziej pozytywnych postaci w lidze, po prostu ciężko go nie lubić. Ja sam bardzo chciałem, aby ktoś taki został w New Orleans, ale wiedziałem, że aby klub postawił krok do przodu, po prostu musi rozstać się z Andersonem. Jego komentarze tego typu tylko niepotrzebnie psują jego relację z fanami drużyny z Nowego Orleanu, która przez tyle lat była fantastyczna.

Alvin Gentry zapytany o to, co opowiada w Houston jego były gracz, jedynie westchnął i odpowiedział – „Świetnie, to dobrze. To bardzo dobrze. Jesteśmy szczęśliwi razem z nim.”.