Kolejna, bo już druga z rzędu wygrana New Orleans Hornets stała się faktem! Po pokonaniu byłych Mistrzów NBA – Dallas Mavericks – „Szerszeniom” tym razem udało się zwyciężyć z jedną z najlepszych ekip w lidze – San Antonio Spurs. „Ostrogom” nie udało się przejść wyśmienitej obrony drużyny z Luizjany i musieli uznać wyższość przegrywając ostatecznie 88 – 95.
Zacznijmy od tego, że dla New Orleans Hornets jest to pierwsza wygrana nad ekipą Grega Poppovicha od 23 stycznia, 2011 roku – od tamtej pory byliśmy ze Spurs 0-6. „Szerszenie” mają w tym sezonie po raz drugi serię dwóch wygranych z rzędu, ostatni raz dokonali tego 3 stycznia pokonując Chicago Bulls.
Drużyna prowadząca przez Monty’ego Williamsa od samego początku zaczęli kontrolować spotkanie. Duże problemy ze wstrzeleniem się w mecz miał przede wszystkim Eric Gordon, który jednak później wykorzystał swoje wszystkie próby z rzutów wolnych. Hornets po wymuszonych stratach na Spurs szybko wyszli na prowadzenie 18 – 10, a pierwszą kwartę zamknął Jason Smith który w zaledwie minutę zdobył 6 punktów z rzędu Hornets, którzy ostatecznie wygrali tę kwartę 24 – 19.
W drugiej kwarcie mieliśmy mały pokaz w postaci pojedynku duetów Davis-Vasquez kontra Duncan-Parker. Hornets grali kapitalną koszykówkę. Spurs wciąż tracili kontrolę nad piłką i pudłowali, a główną tego przyczyną była dobra obrona przede wszystkim Davisa i Aminu. Hornets 49 – 41 Spurs po 24 minutach gry.
W pierwszych trzech minutach trzeciej kwarty Hornets stracili szybko cztery piłki. Spurs zbliżyli się na cztery punkty, a na tablicy mieliśmy już 49 – 45. Wszystko wyglądało tak jakby wszystko miała potoczyć się podobnie na spotkań wcześniejszych kiedy to „Szerszenie” dobrze wchodzili w mecz aby następnie zaprzepaścić wszystko w zaledwie kilka minut i to najczęściej w trzeciej kwarcie.
Punkty regularnie zdobywał Anthony Davis, a na początku trzeciej części rozszalał się również w ofensywie Robin Lopez. Były center Suns zdobył szybko sześć łatwych punktów po bardzo dobrych manewrach (ah te spiny!) i świetnej pracy nóg. Trzeba oczywiście wspomnieć również o tym, że asystował wciąż Greivis Vasquez, który ułatwiał kolegom zadanie, a przy tym samym raz po raz zdobywał punkty. Zaimponował mi przede wszystkim kiedy znów kończył się czas na zegarze 24 sekund i wtem odpalił trójkę, która przełożyła się na największą przewagę w spotkaniu, bowiem 12-punktową.
Na 2.09 minut przed końcem trzeciej kwarty „trójkę” trafił Ryan Anderson i mieliśmy 70 – 57! Ten moment jednak zmotywował ekipę Popovicha (który świrował przy linii boiska) i szybko zeszli do pięciu punktów. Hornets 70 – 65 Spurs.
W końcówce trzeciej części „Szerszenie” tak szybko zaprzepaścili przewagę, bo na parkiecie pojawił się cały skład rezerwowych. Taką samą piątką wyszliśmy na czwartą kwartę – dwie „trójki” na wejściu Robertsa i Andersona i dobijający wynik 76 – 65.
Wszystko wciąż starał się naprawić przede wszystkim Ginobili i Leonard, którzy siekali zza łuku i wciąż nie pozwalali znacznie uciec rywalom z Nowego Orleanu. Na 7:13 minut przed końcem ze snu obudził się Eric Gordon, któremu wyraźnie nie szło na początku rzutowo – miał kilka trafnych rzutów i MONSTER blok na Nealu kiedy ten pędził w kontrze na kosz, ale to wciąż nie było to.
To jednak właśnie wtedy Gordon podobnie jak w meczu z Mavs w dogrywce przejął mecz. Zdobył 6 punktów (powinno być 7, bo raz uznano mu „trójkę” za „dwójkę”) z rzędu dwukrotnie po zupełnie indywidualnej akcji. Swoje w końcówce dołożył Anthony Davis (dwa arcyważne wsady) i oczywiście Generał Vasquez, który nie byłby sobą gdyby nie mógł dołożyć cegiełki pod koniec w zwycięstwie drużyny. Ostatecznie to Wenezuelczyk przesądził o zwycięstwie zdobywając 4 punkty z rzędu czym dobił rywali. Hornets wygrali 88 – 95.
STATYSTYKI:
Po raz kolejny w meczu mieliśmy dwóch MVP – Eric Gordon i Greivis Vasquez. Ten pierwszy może i nie miał najlepszego startu, ale później poważnie się zrehabilitował kończąc mecz z 24 punktami (9-22 z gry), 4 zbiórkami, 2 asystami, 2 przechwytami i 1 blokiem(uła!). Wenezuelczyk zakończył spotkanie z 14 „oczkami” do których dołożył 11 asyst, 3 zbiórki i 2 przechwyty.
Trzeba wyróżnić Anthony’ego Davisa i Al-Farouq Aminu, którzy wspólnie na skrzydłach tworzą mistrzowski duet w obronie. Przechwycili w sumie aż 6 piłek (chociaż ja widziałem tego chyba z 10). Davis miał 9 zbiórek i 17 punktów (8-13 z gry). Al-Farouq poza tym, że był dzisiaj w każdy miejscu i o każdym czasie miał 4 punkty, 3 asysty i 10 zbiórek. Daruję mu już dzisiaj 5 straty, bo chłopak zasłużył na duże brawa! Nasz starter na „trójce”, bez dwóch zdań.
Ryan Anderson zakończył mecz z 13 punktami (4-13 z gry) i 5 zbiórkami. Jason Smith po czterech rzutach miał 8 punktów, ale nie będzie tego dnia wspominał do udanych. Uszkodził po raz kolejny (trzeci?) swoje ramię i nie zdziwię się jeżeli wyjdzie wiadomość, że będzie poza grą przez następne kilka(naście?) dni.
Po stronie San Antonio najlepiej zaprezentowali się Manu Ginobili (21 pkt, 5zb, 4as). Ciężko cokolwiek powiedzieć o Tonym Parkerze (16pkt, 3as, 2stl) i Tim Duncanie (13 pkt, 8zb, 3blk), którzy mieli lepsze i gorsze chwile. Pomimo dobrych statystyk oboje stracili po 5 piłek w tym spotkaniu co było głównym powodem porażki „Ostróg”.