„Szerszeń” na IO: Dzień siódmy

Za nami już półfinały koszykówki na Igrzyskach Olimpijskich w Londynie. Hiszpania w drugiej połowie zaliczyła wyśmienity comeback i pokonała pewnie Rosjan i to oni spotkają się w finale z reprezentacją Stanów Zjednoczonych, którzy pokonali Argentynę. Jak na mecze o wysoką stawkę przystało – młodzi gracze dostali już znacznie mniej minut, a co za tym idzie, Anthony Davis zagrał jedynie niespełna 4 minuty na parkiecie.

Spotkanie USA było praktycznie odzwierciedleniem tych pozostałych z udziałem „Dream Teamu”. Drużyna rywalizująca ze skupiskiem gwiazd i najlepszych zawodników świata potrafią utrzymać się w walce przez jedynie 15-20 minut, a następnie tracą zupełnie kontrolę nad spotkaniem i przegrywają bardzo wysoko.

Mecz rozpoczął w wielkim stylu Kobe Bryant, który trafił z miejsca trzy trójki i jedną „dwójkę” w niecałe 5 minut. Po tym wszystkim miał już aż 11 punktów, a jego drużyna była na 12-punktowym prowadzeniu. Argentynę starali się utrzymywać w grze oczywiście Manu Ginobili oraz Luis Scola, którym – trzeba przyznać – przez pierwszą połowę wychodziło to całkiem poprawnie. Gdyby nie „The King Show” w drugiej kwarcie bardzo możliwe, że to właśnie Argentyńczycy byliby po pierwszych 20-tu minutach na prowadzeniu w drugim półfinale IO. LeBron James jednak znów przejął to spotkanie i po rzucie równo z buzzerem Manu Ginobiliego, Team USA prowadziło 40 – 47.

Myślę, że to właśnie do tego momentu kibice w Argentynie chcą pamiętać to spotkanie. Chris Paul, Kevin Durant i oczywiście LeBron James notorycznie dobijali swoich rywali – trójkami, wsadami, wyśmienitą obroną i… czymkolwiek się da. Krok po kroku rozkładali obronę reprezentacji Argentyny na części.

Czwartą kwartę tego półfinału można porównać do Meczu Gwiazd w PLK czy NBA. No defense, just offense. Carmelo Anthony wpadł w swój prześwietny trans rzucania „for the threeee” i równo z tymi poczynaniami nasze spotkanie się zakończyło. Cztery trójki Anthony’ego, yup. Argentyńczycy również trafiali za trzy, ale trafiali je z mniejszym swaggerem niż zawodnicy ze Stanów Zjednoczonych i jednostronne spotkanie w drugiej połowie zakończyło się wynikiem 109 – 83.

A co u Anthony’ego Davisa? W sumie to nic. Wszedł na ostatnie 3.38 minut spotkania i jedyne co zrobił to po 8 sekundach zebrał piłkę w  obronie. Szans w ataku nie miał żadnych i to nie przez wyśmienitą obronę Argentyny lecz przez swoich kolegów z drużyny którzy ścigali się na punkty i na trafione rzuty zza łuku, tak po prostu, dla zabawy. Był jedynym zawodnikiem USA bez oddanego rzutu.

Miejmy nadzieję, że „The Brow” będzie miał więcej do pokazania już w ścisłym finale, bo zdecydowanie ma co pokazać.

Finał Igrzysk Olimpijskich w Londynie już w niedzielę o godzinie 16:00 czasu polskiego.