„Szerszenie” w dołku, Knicks zwycięscy

New York Knicks kontynuują swoją zwycięską passę, a tym razem ich stratowanymi przeciwnikami zostali niestety „Szerszenie” z Nowego Orleanu. Głównie przez fatalnie rozegraną trzecią kwartę w wykonaniu Hornets doszło wręcz do małego blowoutu. Spotkanie zakończyło się ostatecznie wygraną drużyny Mike’a Woodsona 102 – 80. 

Jeszcze kilka i kilkanaście godzin przed rozpoczęciem spotkania doszła do nas informacja, że pomimo podkręconej lewej kostki Anthony Davis wystąpi w meczu, tak się jednak nie stało. Nadwyrężona kostka dała o sobie znać tuż przed spotkaniem i lekarze stwierdzili, że jeżeli „Brew” dzisiaj wystąpi to może to poskutkować jeszcze większą absencją w następnych meczach. „Szerszenie” musiały sobie więc radzić bez swojego lidera. 

W pierwszym minutach pierwszej kwarty nic jednak nie wskazywało na to, że New Orleans Hornets zostaną zdominowani przez Knicks aż tak bardzo. Przyzwoicie w mecz weszli Austin Rivers, Greivis Vasquez i Robin Lopez, którzy jeszcze na 7.16 minut przed końcem pierwszej kwarty utrzymywali 2-punktowe prowadzenie (10-8) po rzucie za trzy syna trenera Boston Celtics. Później znów mieliśmy moment kiedy widzieliśmy ten sam schemat w obronie co w poprzednich spotkaniach – zostawialiśmy osamotnionych shooterów za łukiem co poskutkowało trzema trójkami z rzędu (2x Anthony i raz Kidd). Odpowiedzieć starał się Ryan Anderson, najlepszy strzelec za trzy w poprzednim sezonie zdołał jednak trafić tylko dwa razy (za trzy i za dwa). Następnie nie było wcale lepiej – Carmelo Anthony był dzisiaj dominatorem, najlepszym graczem w ataku w lidze – zdobył w tej jednej kwarcie aż 19 punktów, a na 5 sekund przed końcem popisał się piękną asystą do Steve Novaka, który rzutem za trzy zamknął pierwsze starcie. 29 – 17 dla Knicks.

W drugiej kwarcie na parkiecie pojawił się Brian Roberts, który ostatnie mecze może zdecydowanie zaliczyć do swoich najbardziej udanych – mógłby zacząć tak grać kiedy wygrywamy. Jego pierwsze trzy rzuty w 3.5 minuty były rzutami zza łuku – wszystkie trafione. Zdobył on momentalnie więc 9 punktów dla „Szerszeni” i na tablicy wyników mieliśmy już 28 – 34 dla Knicks. Następnie dwie trójki „sieknął” Ryan Anderson i pod kosz przedarł się Lance Thomas i tym samym Hornets wyszli o dziwo na prowadzenie 36 – 34. Nie trwało to jednak zbyt długo – na parkiecie pojawił się Carmelo Anthony, a pomagał mu Raymond Felton, który wciąż trafiał z czystych pozycji za trzy. Do połowy mieliśmy 5-punktowe prowadzenie Knicks 53 -48.

Po pierwszej połowie „Szerszenie” wchodziły na parkiet raczej w pozytywnych nastrojach wiedząc, że mogą wygrać mecz z liderem Konferencji Wschodniej. Wówczas zostali jednak mocno przekonani, że nie są nawet blisko poziomu, który od pewnego czasu prezentują gracze z Nowego Jorku. Hornets wpadli w strzelecką niemoc, a w Knicks kolejne punkty nabijali Melo, Felton i J.R. Smith. Zostaliśmy kompletnie zdominowani i przegraliśmy tę kwartę 30 – 16 i na czwartą kwartę podopieczni coacha Williamsa wchodzili przy wyniku 83 – 64.

Na początku czwartej kwarty wszedł jeszcze Carmelo Anthony, który w kilka minut załatwił sprawę wyniku – wygrał mecz. Wtedy na parkiet weszła już ławka rezerwowych, a „Szerszenie” byli już po prostu podłamani, zawiedzeni i zniszczeni nie tylko jeżeli chodzi o wynik, ale psychicznie. Czwarta porażka z rzędu stała się po prostu faktem. Wynik utrzymać starał się jeszcze Austin Rivers, który kolejny raz pokazał, że wkłada całe serce do gry, pomagał mu w tym również walczący o swoje minuty w rotacji Xavier Henry. Spotkanie zakończyło się sprawiedliwym wynikiem 102 – 80 dla drużyny przyjezdnej.

Dzisiejszym problemem Hornets nie były straty (13) lecz bardzo słaba dyspozycja na tablicach, gdzie w zapowiedziach przed sezonem ten aspekt gry należał do naszych atutów. Zostaliśmy dzisiaj zdeklasowani w zbiórkach 49 – 36, a Knicks zebrali w sumie 13 piłek w ataku, których większość kończyła się poprawieniem się i trafieniem – najczęściej za trzy. To po prostu zniszczyło „Szerszenie” od środka. Oddaliśmy również dwa razy mniej rzutów za trzy (36 – 18) dzięki czemu Knicks trafili sześć więcej „trójek” co dało im – jak łatwo policzyć – 18 punktów.

Statystycznie, Austin Rivers był dzisiaj obok Ryana Andersona i Briana Robertsa najlepszym zawodnikiem drużyny. Syn Doca rozegrał dzisiaj swój najlepszy mecz w karierze i miejmy nadzieję, że będzie to takie przełamanie w tym sezonie tego gracza. Trafił kilka jumpshotów po crossoverze, zaliczył kilka efektownych wejść pod obręcz, które – przy odrobinie szczęścia – zakończyłyby się akcją 2+1. Zdobył 14 punktów, 4 asysty o po 1 bloku i zbiórce w 36 minut. Trafiał na 50% skuteczności z gry(5-10) i trafił 2 z oddanych 3 rzutów zza łuku.

Ryan Anderson w 30 minut zdobył 15 „oczek”, zebrał również 8 piłek. Trafił 6 z oddanych 14 rzutów, z czego 3-8 to rzuty „za trzy”. Brian Roberts w 21 minut zakończył mecz z 13 punktami i 3 asystami (4-9 z gry, 3-4 za trzy). Greivis Vasquez miał 10 punktów i 6 asyst – nie był to jego dzień.

Najsłabszymi zawodnikami w drużynie Hornets byli moim zdaniem Al-Farouq Aminu (0-4 z gry), który nie zdobył ŻADNYCH punktów w 24 minuty na parkiecie. Miał jedynie 6 zbiórek, 1 asystę, 1 przechwyt 2 straty oraz Robin Lopez, który co prawda zdobył 11 punktów i 5 zbiórek, ale sfaulował 5-krotnie i stracił 5 posiadań. Będąc również na parkiecie nie wnosił nic dobrego do gry, podobnie jak Aminu, który był wręcz momentami ośmieszany przez Carmelo Anthony’ego.

W ekipie z Nowego Jorku – Carmelo Anthony w 28 minut zdobył 29 punktów, 6 zbiórek, 4 asysty – trafił 12 z 22 rzutów. Raymond Felton zakończył spotkanie z 15 punktami i 6 asystami – 5-8 z gry, z czego 5-6 był rzutami za trzy! J.R. Smith zdobył 15 punktów, Ronnie Brewer zaaplikował 10 „oczek”. Najgorszym graczem był chyba Steve Novak, który nie potrafił się dziś wstrzelić (dzięki Ci!). Zdobył 8 punktów, ale potrzebował na to 12 rzutów, z czego aż 10 było zza łuku.

Następne spotkanie już dziś z Indianą Pacers o godzinie 1:00. Jest to bowiem kontynuacja serii back-to-back.