Tyreke to gracz pierwszej piątki

Tyreke Evans soars for a layup against Milwaukee in Friday's winMonty Williams jak i Dell Demps to ludzie ze szkoły San Antonio Spurs, którzy bardzo wiele o koszykówce będąc jeszcze młodymi koszykarzami dowiedzieli się z ust słynnego Gregga Popovicha. Nic więc dziwnego, że ta dwójka w głównej mierze dowodząca pojazdem o nazwie „New Orleans Pelicans” chciała stworzyć coś podobnego do tego co od kilkunastu lat znakomicie funkcjonuje.

Po tym jak ściągnięto do zespołu Anthony’ego Davisa (nieoszlifowany Tim Duncan) zaczęto szukać również kogoś podobnego do Manu Ginobiliego, który mógłby w każdej chwili wejść z ławki i zadać decydujący cios rywalom. Argentyńskim Pelikanem miał zostać pozyskany w lato 2013 Tyreke Evans za – swoją drogą – całkiem spore pieniądze. Plany i nadzieje Pelicans nie zostały jednak do końca spełnione, a z pewnością nie tak, jak wszyscy by tego chcieli.

Były zawodnik Sacramento Kings w Nowym Orleanie miał odszukać siebie sprzed kilku lat gdy odbierał statuetkę dla debiutanta roku. Przez wielu został wówczas okrzyknięty już nową „gwiazdką” ligi, któremu brakuje jeszcze jedynie rzutu aby znaleźć się w czołówce najlepszych ofensywnych zawodników NBA. Droga 24-latka do powrotu do najwyższej formy nie okazała się jednak usłana różami.

Pierwszy mecz w preseasonie zakończył się skręceniem kostki, która przez cały sezon dokuczała zawodnikowi i zmusiła go do odpuszczenia 8 spotkań. Przez cały ten czas, nawet jeśli Reke powoli wchodził w rytm dobrej gry, zostawał natychmiastowo z niego wybijany i sprowadzany do parteru, czy jak kto woli, gabinetu lekarskiego.

Mimo, że Tyreke początkowo popierał decyzję Monty’ego Williamsa o tym aby zawodnik wchodził do spotkania z ławki i wprowadzał do drugiej piątki zupełnie nową i świeżą energię (wraz z Ryanem Andersonem) okazało się to błędem. Wiele kontuzji w zespole Pelikanów (Jrue, Smith, Anderson) spowodowało, że Evans na parkiecie dosłownie nie miał z kim współpracować, nie miał u boku jakże ważnego dla niego stretch-four lub rzucającego obwodowego, który tworzyłby więcej miejsca do atakowania kosza. Okazało się, że 24-latek będąc największym celem dla obrony przeciwnika, nie jest w stanie sam dowodzić zespołem na parkiecie w słabszym składzie.

Monty Williams po dłuższym czasie musiał wreszcie zareagować i dokonać jakichś zmian.

Tyreke Evans po 49 meczach z rzędu wychodząc jako ten „szósty” został wprowadzony do pierwszej piątki New Orleans Pelicans. Przyczyniło się to znacznego polepszenia gry zawodnika, ale i również zdecydowanie szybszej i agresywniejszej koszykówki drużyny. Tempo gry jakie Reke wprowadził do pierwszej piątki – zastępując w niej ograniczonego ofensywnie Al-Farouq Aminu – widać gołym okiem.

Ostatnie pięć spotkań NOP to odpowiednio 104 (Suns), 76 (blowout z Clippers), 89 (Kings), 132 (Lakers), 112 (Bucks) zdobyte punkty. Bez Evansa w pierwszej piątce zespół z Luizjany granicę ponad 110 punktów w meczu bez dogrywki przekroczył jedynie 3-krotnie.

Jednak to co najważniejsze – główny bohater – Tyreke Evans ze statystyk 12 punktów, 4 asyst, 4 zbiórek, 39% z gry, 14% za trzy i 77% z rzutów wolnych zdobywanych z ławki przeistoczył się w bestyjkę na poziomie 22.4 punktów, 7 asyst, 7 zbiórek, 50% z gry, 40% za trzy i 88% z wolnych jako starter. W pięciu meczach jako wychodzący zawodnik zanotował 2-krotnie double-double podczas gdy w 49 spotkaniach z ławki zagrał na takim poziomie zaledwie 5 razy.

Tyreke jasno dał do zrozumienia swojemu trenerowi, że jego miejsce jest w pierwszej piątce, tam gdzie zaczynają najlepsi. Evans mimo, że początkowo przychodząc do klubu zapewniał o tym, że dla niego nie ma to żadnego znaczenia kilka dni temu przyznał, że grając z ławki jego pewność siebie znacznie się obniża i potrzebuje stabilizacji. Taka z pewnością może znaleźć u boku Anthony’ego Davisa, z którym znakomicie się rozumie na parkiecie.

„Reke to nie tylko strzelec. On potrafi zbierać, świetnie podawać. To zawodnik na triple-double. Myślę, że może zostać All-Starem pewnego dnia.” – twierdził jego kolega z drużyny, Anthony Morrow

Trener New Orleans Pelicans znalazł już odpowiedź, gdzie jego Manu Ginobili czuje się na parkiecie najlepiej. Teraz czas na dojście do tego, jak wielki potencjał i ogromne możliwości ofensywne Evansa zatrzymać na wysokim i stałym poziomie. W jaki sposób ożywić w nim bestię, którą mogliśmy podziwiać w jego pierwszym roku w lidze. Bo jeśli nie dziś – wobec już straconego sezonu – to kiedy?

Duża rola w tym również Generalnego Menadżera – Della Dempsa, który musi podjąć męską decyzję i zdecydować się na jakąś opcję wobec trio Holiday-Gordon-Evans. Zostawić całą trójkę, czy dokonać jednak kolejnej zmiany z udziałem przesyconego backcourtu Pelicans.

Koniec z przegrywaniem, czas na walkę o PlayOffs.