Week 10: ‚When The Saints Are Marching In’

Jednym z najważniejszych utworów w historii Nowego Orleanu jest dzieło Louisa Armstronga pod tytułem ‚When The Saints Are Marching In’, wielce często przywoływane jak tylko drużyna futbolowa wpada w cug zwycięskiej formy. I teraz, w roku 2018, utwór Armstronga raz jeszcze rozbrzmiewa po ulicach Big Easy, z jednego prostego powodu – Święci marszują. Po tytuł.

Wszystkie zapowiedzi wskazywały na to, iż spotkanie w Cincy będzie dla Świętych spacerkiem i tak, od samego początku, było. Pierwsze posiadanie Saints było metodyczne i do bólu skuteczne – udział w nim brała większość broni Saints, drive trwał prawie 9 minut i zakończył się pięknym chwytem Michaela Thomasa na przyłożenie. Bengals również zaczęli bardzo dobrze, a Joe Mixon sprawiał ogromne problemy defensywie Świętych. Po ośmiu zagraniach gospodarze mogli cieszyć się z przyłożenia Johna Rossa, kiedy Eli Apple został pokonany ten jedyny raz w tym spotkaniu. Zapowiadało się na strzelaninę, co tylko potwierdziło kolejne posiadanie Świętych – dwa dobre podania Breesa do Ingrama zakończyły się przylozeniem tego drugiego. Bengals bardzo szybko zaczęli czuć presję i przy sytuacji 4&1 jeden z liniowych popełnił błąd, prowadzący do puntu Bengals. W tym momencie mecz się zakończył – Saints poprowadzili kolejny skuteczny drive, tym razem pod dyktando Alvina Kamary. Zespół Seana Paytona przejął całą kontrolę nad tym spotkaniem, a rytm znalazła także obrona, zatrzymując Bengals po trzech zagraniach, kiedy presja dotarła do Andy’ego Daltona. Kolejne posiadanie Saints? Kolejne przyłożenie. Dwa dalekie podania do Alvina Kamary oraz Dana Arnolda szybko ustawiły ich na pierwszym jardzie i ten pierwszy dobił Bengals. 28-7 oraz niewiele ponad minuta na zegarze – Bengals próbowali cokolwiek nadgonić, ale zakończyło się to tylko przechwyceniem podania Daltona przez Marcusa Williamsa oraz następującym podaniem na przyłożenie do Michaela Thomasa. 5 posiadań, 5 przyłożeń Świętych, dominacja.

W drugiej połowie za wiele się nie zmieniło – defensywa trzymała Bengals w garści, raz po raz odzyskując piłkę. A ofensywa? Raz została ograniczona do kopnięcia z pola, ale Drew Brees bardzo szybko dokonał zemsty. Saints zaczęli już palić zegar, z litości dla Bengals, a główną rolę w tym miał ich trzeci RB – Dwayne Washington. To
I to działało, gdyż doprowadziło do kolejnego kopnięcia z gry. Chwilę później rezerwowi (oraz Eli Apple) zanotowali kolejny przechwyt, autorstwa właśnie Apple. Kolejny FG później na tablicach widniał wynik 51-7 – całkowita dominacja oraz punkty w każdym posiadaniu Saints. Bengals zostali zmiecieni z powierzchni ziemi i dopiero ich rezerwowi przerwali serię Saints przyłożeniem Jeffa Driskela.

Wszystko, dosłownie wszystko zadziałało w tym meczu. Ofensywa siała spustoszenie i gdyby Sean Payton nie zwolnił w drugiej połowie, rekordy mogłyby w istocie zostać pobite. Dość powiedzieć, że zwolniła ona koordynatora defensywy Bengals. Obrona, nie licząc pierwszego posiadania, całkowicie zamknęła Bengals. Krycie wyglądało fenomenalnie, a Marshon Lattimore nie był nawet raz sprawdzony przez Andy’ego Daltona. Eli Apple rozegrał swoje najlepsze spotkanie w Saints, nawet pomimo pierwszego błędu. Pass rush bardzo szybko się obudził i działał zarówno z blitzami, jak i bez nich. Druga linia bardzo szybko się ogarnęła po początkowych kłopotach i dopięła wyśmienity występ pierwszej i trzeciej linii. I tylko szkoda, że Teddy Bridgewater nie miał okazji porzucać.

W następnym spotkaniu Saints podejmą na własnym boisku obecnych mistrzów – Philadelphia Eagles.