Game #2: Miłe złego początki

Miłe złego początki, tak można opisać oba dotychczasowe spotkania Pelicans. Po bardzo dobrej pierwszej kwarcie w Memphis, Pels zaczęli kolejne spotkanie jeszcze lepiej, czym dalej w las jednakże polegając.

Ofensywa NOP już od początku meczu była w formie. W trakcie pierwszych dwunastu minut trafiła aż 8 trójek, a solidna gra w obronie pozwoliła im na zbudowanie przewagi wynoszącej aż 14 punktów. Zbudowane momentum udało się Pelicans przenieść również do drugiej odsłony, gdzie prowadzenie udało się wyprowadzić do 15 punktów w połowie kwarty. I wtedy coś stanęło. Warriors zakończyli kwartę runem 19-7, który dorzucając kolejne 7 bez odpowiedzi na start drugiej połowy.

Druga połowa stanęła na grze pod dyktando Warriors. Stanęła trójka Pels, którzy trafili ledwie 5 z 13 prób, po trafieniu 11 z 22 w pierwszej połowie. Po tym, jak Warriors objęli prowadzenie zespół Gentry’ego nie potrafił już dojść do głosu, ani formy. Ostatecznym ciosem była siódma trójka Klaya Thompsona.

Dla trenera Gentry’ego był to występ lepszy, niż w Memphis, ale wynik wciąż niekorzystny. Fenomenalnie zagrały dwie wieże, notując razem 70 punktów, 30 zbiórek oraz 10 asyst. Swoje z ławki dorzucili Jordan Crawford (13 punktów oraz 7 asyst) i Ian Clark (14 punktów, 4-4 zza łuku). Duże zastrzeżenia można mieć za to raz jeszcze do Jrue Holidaya, który oddał 16 rzutów trafiając ledwie 5. Żadnego zaś nie trafił jego partner z pierwszej piątki – E’Twaun Moore.

Pels teraz czeka seria trzech spotkań wyjazdowych, którą rozpoczną w Los Angeles przeciwko Lakers.