50, 45. To zdobycze punktowe Anthony’ego Davisa w pierwszych dwóch meczach sezonu 2016/17. Tylko jeden gracz miał w swojej karierze dwa mecze na otwarcie z 50+ punktami i chyba nie muszę mówić, jak ten ktoś się nazywał (ale i tak Wam powiem – Wilt). Davis jest ofensywną maszyną, nadczłowiekiem, pieprzonym geniuszem. Jest też bez pomocy i osamotniony w walce z rywalami. Dzisiaj jego fantastyczny wyczyn został przykryty przez porażkę z Golden State Warriors. Jednak nie ma się czego wstydzić.
Warriors są po prostu lepsi. To już 8 porażka z rzędu Pelicans z byłymi Mistrzami NBA, a ten zespół z roku na rok wydaje się jeszcze trudniejszy do pokonania. Pellies mieli lepsze momenty, jak ten w połowie trzeciej kwarty, gdy gospodarzom z Nowego Orleanu udało się nawet na moment wyjść na prowadzenie, ale talent wylewający się z zespołu Golden State poradził sobie i dzisiaj bardzo dobrze.
Wystarczyło kilka chwil, aby Warriors doprowadzili do kilku defensywnych zatrzymań, piłka zostawała wyrzucana głęboko pod kosz Pelicans, a zazwyczaj Kevin Durant kończył łatwo z góry. Jeśli to się nie udawało, a Pelicans bronili bardzo dobrze, to piłka i tak szczęśliwie lądowała na dystansie, skąd byli karceni przez Curry’ego czy Thompsona. W pewnym momencie chciało się głośno przekląć, zapłakać i poskarżyć się, że ich nie da się pokonać. Kto tak zrobił – ręka w górę.
Anthony Davis jednak próbował. I to z całych sił, przez całe spotkanie, nawet gdy w ostatniej kwarcie połowa z nas straciła już wiarę, on wciąż nacierał i punktował obronę Warriors. 45 punktów, 17 zbiórek, 3 asysty, 2 przechwyty i 2 bloki. Wow.
Davis musiał sobie jednak radzić z następującymi zawodnikami – Durant (30 pkt, 17 zb), Curry (23 pkt, 7 ast), Thompson (28 pkt) i Dray Green (8 pkt, 11 zb, 7 ast), który starał się robić wszystko aby uprzykrzać życie Anthony’emu. Jak widać, nie do końca wyszło, znowu.
Ostatecznie skończyło się na 122 – 114 dla Golden State, ale dla naszych należą się duże brawa. Była walka, było zaangażowanie i nawet przez moment nie odpuścili, gdy wynik zaczął uciekać. To się ceni i to chce się oglądać każdej nocy.
Obok AD można wyróżnić tylko trzech graczy Pelicans. I to zdecydowanie za mało.
Fantastyczny był dzisiaj Tim Frazier, który raz po raz wgryzał się w obronę Warriors i atakował obręcz. Gdyby nie jego genialna trzecia i czwarta kwarta to Pellies mogliby wywiesić białą flagę. Miał dzisiaj 21 punktów, 6 zbiórek i 10 asyst. Ten gość wyrasta na cichego lidera tej drużyny.
"Who is Tim Frazier"….
— Tim Frazier (@Timfraz23) October 29, 2016
Lance Stephenson w całym swoim szaleństwie zdołał pomóc Anthony’emu Davisowi i zapisać na swoim koncie 15 punktów, 8 zbiórek i 6 asyst. W dodatku pokazał za co można lubić go najbardziej, gdy wyprowadził z równowagi Kevina Duranta i ten został ukarany faulem technicznym za niesportowe zachowanie.
Dante Cunningham był dzisiaj najlepszą opcją z dystansu. Tak, Dante Cunningham. 15 punktów, 8 zbiórek i 3 trafione trójki.
Fatalni byli Langston Galloway (0/7 z gry), Solomon Hill (1/4) i E’Twaun Moore (2/6). Cała ta trójka powinna zostać po meczu na kilka godzin i pracować nad swoją skutecznością (lub jej brakiem).
Tak bardzo surowy nie chcę być wobec Buddy’ego Hielda, który miał lepsze momenty w obronie, gdy musiał sobie radzić chociażby z Kevinem Durantem czy Klay Thompsonem. Jednak jego 1/6 z gry i widoczny strach przed grą aż razi po oczach. Tak grać nie można, nawet jeśli jest się „tylko” debiutantem. Buddy marnuje swoją szansę na duże minuty w tym sezonie.
Anthony Davisie, nie będą miał cudzych bogów przed Tobą.
Następne spotkanie Pellies rozegrają już nadchodzącej nocy. Rywalami będą San Antonio Spurs, a początek tego starcia o godzinie 2:00 naszego czasu.