New Orleans Pelicans po trzech porażkach z rzędu na rozpoczęcie sezonu podchodzili do starcia z Milwaukee Bucks jako must-win. Zranione Kozły, przez brak lidera, Khrisa Middletona, przyjechały do Luizjany z bilansem 1-2 i wydawali się być dla Pelikanów idealną potencjalną ofiarą, aby odbić się od dna tabeli i wygrać pierwszy mecz w kampanii 2016-17. Nic z tych rzeczy, gdyż Bucks postawili bardzo twarde warunki w Smoothie King Center.
Pels zaczęli to spotkanie bardzo dobrze. Już w pierwszych minutach meczu potrafili uciec rywalom na prowadzenie 20-11. To, co wydawało się w ostatnich trzech meczach sporą udręką, w pierwszej kwarcie było najsilniejszą stroną gospodarzy – rzuty trzypunktowe. W pewnym momencie dwa celne trafienia z dystansu miał Solomon Hill, a po jednym dorzucili E’Twaun Moore, Dante Cunningham i Tim Frazier, a Pellies byli 5/6 zza łuku.
Bucks po wzięciu czasu i wprowadzeniu na parkiet z ławki Grega Monroe postawili jednak twarde warunki. Pelicans, którzy wyszli dziś na spotkanie obniżoną piątką z Davisem na środku mieli sporo problemów aby zatrzymać siłowo grającego Monroe. Z pomocą na boisku pojawił się Omer Asik, ale Kozły wciąż potrafiły znaleźć złoty środek i rozbijać obronę Pelikanów, czy to grając do środka, czy rozrzucając piłki na dystans.
Pierwsza kwarta została zamknięta wynikiem 32-29 dla Pellies. I była to prawdopodobnie pierwsza ćwiartka w tym sezonie, gdzie Anthony Davis, na którym skupiona jest obrona rywali, dostał odpowiednie wsparcie swoich kolegów. Sam AD w 12 minut zanotował pomimo tego imponujące 10 punktów i 4 zbiórki.
Drugą kwartę dla Pelicans całkiem nieźle otworzył Buddy Hield, który zdobył łatwe punkty pod koszem, a następnie po przechwycie. Chwilę później jednak podopieczni Alvina Gentry’ego popełnili 3-4 straty z rzędu i przewaga, która wydawała się rosnąć w momencie zmalała do zera. Sytuację na parkiecie starał się uratować, szukający rytmu w tym sezonie, Buddy – wszystkie trzy próby zza łuku jednak przestrzelił, popełnił również głupią stratę.
Na rozwój sytuacji szybko zareagował jednak coach Gentry prosząc o czas i wpuszczając na parkiet pierwszą piątkę. Ostatecznie jednak to Bucks schodzili po pierwszej połowie do szatni z dużą przewagą, 63-54. Wszystko posypało się po kilku błędach w obronie, po których m.in. Matthew Dellavedova skarcił Pels z dystansu. Z równowagi został wyprowadzony też Anthony Davis, ukarany faulem technicznym (przez kilka ostrych słów w stronę sędziego) po starciu z Milesem Plumlee. To też pokazuje jak sfrustrowany robi się również lider Pelikanów, który w całym zeszłym sezonie ukarany w ten sposób został tylko jednokrotnie.
Najlepiej po stronie podopiecznych Gentry’ego spisywał się m.in. Solomon Hill, który po pierwszej połowie miał 12 „oczek”, po 2 trafieniach z dystansu. Anthony Davis miał na swoim koncie już 15 punktów i 7 zbiórek, ale punktował głównie po rzutach osobistych (9-10 FT i 3-10 z gry).
Buddy Hield był 0-4 za trzy i miał już 3 straty. Potrzebował na to zaledwie 9 minut na parkiecie. To też trzeba potrafić.
Po drugiej stronie groźnie wyglądali Tony Snell (10 pkt) i sprawiający największe problemy obronie gospodarzy – Jabari Parker (12 pkt).
Początek drugiej połowy to wymiana ognia pomiędzy Davisem i Parkerem, którzy seryjnie punktowali dla swoich drużyn. Przewaga Bucks oscylowała jednak wciąż w granicach bezpiecznej różnicy 10 „oczek”.
Trochę oddechu w pewnym momencie Pelicans dał E’Twaun Moore trafiając celnie z dystansu. Pellies potrzebowali tego, gdyż chwilę wcześniej łatwe layupy (!) nie zamienili na punkty Dante i wspomniany E’Twaun.
Pellies w następnych kilku minutach wykazali się bardzo dobrą obroną i wykorzystali to fantastycznie w ataku – notując run 11-0 i doskakując do Bucks w pewnym momencie już tylko na 1 punkt, a następnie przejmując całkowicie prowadzenie w spotkaniu. Jason Kidd musiał poprosić o czas na żądanie.
Ostatecznie do czwartej kwarty to Pelicans podchodzili z lepszej pozycji, mając 2 punkty przewagi. Sprawa zwycięstwa była jednak absolutnie otwarta, a oba zespoły szły łeb w łeb. Bardzo fajne ostatnie minuty w trzeciej ćwiartce dał Pellies Tim Frazier i… muszę się nacieszyć tą chwilą… tak długo czekałem na ten moment… OMER ASIK! Ten sam człowiek skończył pewną akcję z charakterem z góry, a następnie zamknął dostęp do kosza Bucks soczystym blokiem. Serio, to był Omer Asik. Nie kłamię.
Czwartą kwartę dla Pelicans otworzył Buddy Hield chwilę po tym jak wszedł na parkiet. Chwilę później jednak popełnił stratę przebijając się pod kosz, a Bucks wyszli po niej na prowadzenie. Odkuł się jednak bardzo szybko trafiając swoją pierwszą trójkę w meczu i pierwszą w karierze NBA.
Na 7 minut przed końcem spotkania przyjezdni z Milwaukee uciekli na niebezpieczną różnicę 8 punktów i poddenerwowany Alvin Gentry ostatnimi posiadaniami w defensywie poprosił o czas. Przez następne kilka minut Pelicans mieli lepsze momenty, w tym trafioną trójkę Moore’a. Pogoń za Bucks wciąż trwała.
Po stronie Kozłów bardzo dobrze spisywał się wciąż Jabari Parker, który w decydujących momentach nie bał się brać ciężaru gry na siebie. Zwłaszcza, że jego drużyna grała bez Giannisa Antetokounmpo, który odpoczywał na ławce przez 5 fauli na swoim koncie.
Pelicans w grze utrzymywał natomiast Tim Frazier, który trafił dwukrotnie z dystansu, dostał się również na linię rzutów wolnych i zaliczał kolejne bardzo dobre spotkanie. Cicho natomiast był Anthony Davis, którego Bucks wyłączyli z gry, a pokazać musieli się jego koledzy.
Kluczowym momentem wydawała się sytuacja na 2 minuty przed końcem, gdy Pelicans mogli doprowadzić do remisu. Rzut sforsował jednak Davis, który za wszelką cenę chciał kończyć po indywidualnej akcji. Niepotrzebnie. Milwaukee po chwilę uciekli na 5 punktów po trafionej trójce Giannisa, który wrócił na boisko.
W następnej akcji po czasie na żądanie stratę popełnił Frazier. Pels szansę na powrót do gry mieli jeszcze na linii, ale Solomon Hill trafił tylko 1 z ostatnich 4 rzutów osobistych.
Ostatecznie New Orleans Pelicans ulegli Milwaukee Bucks 117 – 113.
Dla przyjezdnych najlepiej zagrał Giannis Antetokounmpo zapisując przy swoim nazwisku imponujące 24 punkty, 9 zbiórek i 7 asyst. Był też w 0-5 z dystansu, ale ostatnią próbę wykorzystał i przypieczętował tym zwycięstwo dla swojej drużyny. 21 „oczek” dorzucił od siebie również Jabari Parker, a 14 z ławki debiutant, Malcolm Brogdon.
Po stronie Pelicans 35 punktów, 15 zbiórek, 2 asysty, 3 przechwyty i 3 bloki miał Anthony Davis. Dostał dziś niezłą pomoc od Tima Fraziera – 20 punktów i 9 asyst. Swoje dorzucili Solo Hill (18 pkt, 6 zb) i E’Twaun Moore (17 pkt, 3 ast).
Kolejny raz zabrakło jednak czegoś w końcówce co mogłoby pociągnąć za sobą wygraną. Wydaje się, że Pelicans brakuje piątego gracza w pierwszej piątce – fatalnie w niej wyglądał Omer Asik, a wrzucony dziś jako starter Dante Cunningham zaliczył fatalny występ po dwóch stronach boiska. Dante był 1-9 z gry, kilka razy stracił z oczu Parkera, Beasley’a czy Giannisa. DC jako jedyny w pierwszej piątce był na minusie. Z nim na parkiecie drużyna była aż -14.
Do poprawy wciąż zostaje obrona, gdzie Pellies fatalnie zmieniają swoje krycie pozostawiając na obwodzie osamotnionych rywali. Bardzo źle wygląda również gra w pomocy, gdzie brakuje chociaż dostawienia nogi. Bucks łatwo uciekali po zasłonach i ścinali pod kosz, a Pelicans wyglądali przy tym bezradnie.
Coś z pewnością musi się zmienić, bo podopieczni Alvina Gentry’ego kolejny raz zaczynają sezon w fatalny sposób. Po pierwszym tygodniu są już 0-4 i coraz ciężej będzie wyjść z takiego dołka.
Następne spotkanie New Orleans zagrają z Memphis Grizzlies. Będzie to starcie z serii back-to-back i Pelicans muszą stawić się w Memphis już następnej nocy, o 1:00 czasu polskiego.