Pelicans przystąili do tego spotkania bez Anthony’ego Davisa, lecz główną historią tego spotkania był powrót DeMarcusa Cousinsa do Sacramento. To właśnie na niego liczyli Pelicans, jeszcze bez świeżo podpisanego Josha Smitha.
Jednakże wzorem spotkania z Blazers, Pelicans raz jeszcze zaczęli od falstartu. Obrona zupełnie nie wyszła na to spotkanie, w pierwszych dwunastu minutach, oddając aż 40 punktów gospodarzom. Podobnie ofensywa, przez co Pels w pewnym momencie przegrywali 6-25. Dopiero w ostatnich pięciu minutach Pels udało się złapać rytm, niwelując straty do 21-29, kwartę ostatecznie kończąc z wynikiem 27-40. Nieco lepiej minęła druga kwarta, acz również była przegrana 29-30.
Szczęśliwie dla Pels, w drugiej kwarcie obudziła się defensywa, dzięki czemu zespół Gentry’ego zaczął nadrabiać. Pod koniec kwarty Pelicans wyszli na prowadzenie, a kosz Tony’ego Allena pozwolił im zakończyć kwartę na plusie. W czwartej kwarcie oba zespołu grały punkt za punkt, ale więcej zimnej krwi zachowali Pelicans, którzy przez ostatnie 150 sekund nie oddali punktów gospodarzom.
Niewątpliwą gwiazdą spotkania był DeMarcus Cousins. DMC praktycznie nie schodził z parkietu, kończąc z linijką 41/23/6. Otrzymał solidne wsparcie od Jrue Holidaya oraz Jameera Nelsona: 20 punktów oraz 18 punktów i 6 asyst.