New Orleans Pelicans mieli szansę po raz pierwszy od kilku lat legitymować się dodatnim bilansem. Wystarczyło jedynie pokonać Orlando Magic, którzy po porażce w back-to-back przyjechali do Nowego Orleanu. Niestety, Pels nie wykorzystali tej okazji i przegrali 115 – 99 po bardzo kiepskim meczu.
To, co rzuca się w oczy to słaba energia z jaką wyszli koszykarze Pelicans na ten mecz. Wyglądało to tak, jak gdyby wciąż byli myślami przy meczu z Cavaliers. Pellies zaczęli od kilku strat i pozwolili dobrze wejść w mecz Magic, którzy po prostu wykorzystywali błędy rywali.
Sytuacja zaczęła się polepszać w drugiej kwarcie, gdzie podopieczni Alvina Gentry’ego podgonili przeciwnika. Kluczem był tutaj Anthony Davis, który grał na bardzo dobrym procencie z gry. Nie otrzymał on w pierwszej połowie jednak znacznej pomocy i wydawało się już wtedy, że może to być duży kłopot w drugiej części spotkania.
I tak też się stało. Pomimo 39 punktów i 10 zbiórek Pelicans stracili prowadzenie już w trzeciej kwarcie, a prawdziwy kryzys pojawił się na przełomie czwartej. Wówczas to Orlando Magic złapali wiatr w żagle i zaczęli nękać gospodarzy trafieniami za trzy. Znakomicie urywał się Evan Fournier, czy Nikola Vucević. I mimo, że to właśnie oni byli liderami w dzisiejszym dniu to można powiedzieć, że swoimi kilkoma minutami mecz wygrał Marreese Speights. Mo w czwartej kwarcie trafił kilka trójek z rzędu i kompletnie zamknął to spotkanie.
Pellies mieli jeszcze kilka minut, aby wyrwać i postarać się chociaż trochę zbliżyć w końcówce spotkania. Nie dali jednak rady, bo wyraźnie było widać ogromne zniechęcenie i utratę wiary w to zwycięstwo.
Trzeba przyznać, że Orlando Magic zagrali kawał dobrej koszykówki. Do Nowego Orleanu przyjechali jako jedna z najlepszych drużyn tego sezonu i widać było skąd się to wzięło. Solidna obrona, jeszcze lepszy atak, gdzie świetnie wykorzystywali błędy Pelicans i po prostu trafiali to, co trafiać mieli.
Fournier i Vucević zdobyli po 20 puntów, Aaron Gordon dołożył 17. Magic dostali też wspomniane wsparcie z ławki – Jonathon Simmons 20 oczek i Speights 18 (6 trójek).
Po stronie Pelicans, poza zdobyczami Anthony’ego Davisa, nie ma zbyt wiele do pochwał. DeMarcus Cousins zaliczył bardzo słabe spotkanie i zabrakło jego energii i zaangażowania. Być może duży udział miały w tym niesłuszne gwizdki w trakcie meczu, które wybijały go z rytmu. Był on jednak mało aktywny – oddał tylko 14 rzutów, na linii rzutów wolnych stanął tylko 1 raz. Miał 12 punktów, 12 zbiórek i 7 asyst.
Zawiódł też Jrue Holiday, który miał okazję zabłysnąć mając za rywala na pozycji D.J. Augustina. Nie wykorzystał on też słabszego dnia Cousinsa, podczas którego powinien stać się liderem zespołu. Niestety, tylko 11 punktów i 8 asyst.
Poza tą trójką nikt nie wyszedł na ponad 10 punktów w meczu. Najbardziej zbliżyli się Tony Allen (9), E’Twaun Moore (8) i Dante Cunningham (8). Zabrakło niestety wsparcia z ławki i skuteczności Jameera Nelsona czy Iana Clarka.
Następne spotkanie Pelicans zagrają w nocy z środy na czwartek przeciwko Minnesota Timberwolves, o 1:00. Starcie z Townsem, Butlerem i Wigginsem może okazać się bardzo kluczowe.