Herbaciana filozofia kibicowania

Bardzo lubię herbatę. Jest ona moją towarzyszką przy czytaniu artykułów, książek; słuchaniu muzyki. Lubię ją pić przy pracy, przy oglądaniu meczu, przy traceniu czasu na przeglądaniu twistera czy łapaniu much. Moja herbata musi być posłodzona, niekoniecznie cukrem. Lubię słodycz w tym napoju w różnych formach – może być to np. miód. Najważniejsza w mojej herbacie jest jednak temperatura. Najlepszy smak przyjmuje, gdy jest odpowiednio gorąca, za zimna traci swój klimat i nie odczuwam już radości, która towarzyszy mi przy każdej degustacji. Ryzykuję nawet poparzeniem się, abym mi smakowała. Chcę być zadowolony wszelkim kosztem. Po trupach do celu. Co jednak, gdy nie mam w domu herbaty? Mam pić kawę? Iść do sąsiadów z pretekstem poplotkowania? A co, jeżeli zabraknie mi cukru, miodu, słodziku czy syropu? Nieważne! Jestem desperatem, muszę wypić moją herbatę…

Pisząc ten felieton, popijam herbatę. Miał być tekst o Pelicans, ale mój herbaciany przyjaciel zainspirował mnie do pięknego wstępu. Jest zimno, ja ogrzewam się kubkiem z gorącą cieczą. Jestem pewny, że ten tekst też będzie gorący. Poświęcenie. Słowo tak niesamowite w dzisiejszych czasach. Wielu z nas nie poświęciłoby prywaty dla dobra ogółu. Każdy lubi mieć dobrze we własnym kojcu. Czy w koszykówce też są poświęcenia? Oczywiście – zawodnik podpisze kontrakt za mniejsze pieniądze, aby zostało więcej dla innych; poświęcenie meczu, aby być  przy porodzie własnego dziecka; czy w końcu sytuacja meczowa, gdy odstawia się ego na bok lub poświęca ciało przy ratowaniu piłki.

Spójrzmy jednak na drugą stronę medalu. Fani, kibice, supporterzy, niezależnie od tego jak ich określę, każdy z osobna, z tej grupy poświęca coś, aby dalej wspierać własną drużynę. Jest to strona o Pelicans, dlatego zostanę stricte przy tej drużynie, ale na pewno fani innych zespołów znajdą coś dla siebie.  Pisząc z perspektywy miejsca gdzie większość z nas się znajduje – Polska – poświęcamy przede wszystkim sen. Niektórzy nie chcą poświęcać snu, lub po prostu nie mogą tego zrobić, aby śledzić swoją drużynę. Z pomocą przychodzi League Pass, gdzie zobaczysz każdy strzał…

Osobiście poświęcam każdą noc, która jest zaznaczona w kalendarzu, jako gameday Pelicans. Nie czuję się jakkolwiek bohaterem, po prostu uwielbiam emocje związane z każdym meczem. Klimat otoczki tworzonej przez ciemność dookoła, a w centrum ja i ona – koszykówka. Wiem, że moja drużyna nie jest idealna, ale jest moja. Cudowny fakt kibicowania jednej drużynie, tylko motywuje mnie dalej do śledzenia każdego kolejnego meczu.

Jako fan Pelicans jestem skłonny do oglądania porażek nawet przeciwko tym słabszym zespołom. Chciałbym w końcu zobaczyć jakieś zmiany w sztabie trenerskim i sztabie zarządzającym organizacją. Kolejny rok z rzędu oglądam tą samą koszykówkę, która jakościowo nie dorównuje nawet zimnej herbacie, nieefektywną koszykówkę zabijającą własne dzieci. Co noc widzę tą samą twarz powtarzającą „Jesteśmy defensywną drużyną”, ubraną w co raz gorszy garnitur – lepiej prezentuje się herbata w piramidalnych torebkach – która nie potrafi ogarnąć do kupy kilku zawodników. Chciałbym zobaczyć szybko grającą drużynę, która biega w kontrach, kończy z góry co drugą akcję, a przede wszystkim trenera, który nie rzuca słów na wiatr.

Kolejny łyk herbaty i znów jestem spokojny. Niesamowite jak jeden napój potrafi tak namieszać. My, fani NBA, poświęcamy 29 drużyn na korzyść tej jednej. Każdy kibic chciałby, aby to właśnie jego drużyna wygrała mistrzostwo. Aby to zawodnik z jego ulubionego zespołu zdobył nagrodę MVP. Wszyscy chcemy, aby w naszej drużynie był najlepszy skład, rozchwytywany przez Grantland, ESPN, NBA, aby to o nim pisali na głównych stronach gazet. Nie ma problemu! Są Cavaliers, Thunder, Bulls, Clippers, więc co stoi na przeszkodzie? Drużyna, której kibicujemy.

Dlaczego kibicujemy akurat tej jedynej drużynie? Uwielbiamy miasto, które reprezentuje dana ekipa. Gra tam nasz rodak lub inny nasz ulubiony zawodnik. Uwielbiamy GMa drużyny, trenera, logo, stroje, parkiet, kolory, cokolwiek, bo każdy powód jest dobry. Ponownie, jestem fanem Pelicans, więc na swoim przykładzie przedstawię kilka powodów, dlaczego akurat Pelicans.

Urodziłem się w…, no okej, aż tak daleko nie będę się zagłębiał. Początki mojego kibicowania – jeszcze wtedy – Hornets zaczęły się od zauroczenia stylem gry Chrisa Paula. Miał za sobą świetny sezon, po którym był na drugim miejscu w rankingu po nagrodę MVP. Niestety, po moim „przybyciu” było już tylko gorzej. Kontuzja Davida Westa, kontuzja Chrisa Paula, w końcu Chris Paul Trade i klops. Chris Paul zostawił nas samych – mnie i moją herbatę. W Nowym Orleanie już nie było gwiazdy, był Greivis Vasquez, Robin Lopez, Eric Gordon, Aminu. Byłem podekscytowany jak nigdy. Słodziłem wtedy herbatę dwa razy mocniej, tyle goryczy było wokół Hornets. Jednak nie zmieniłem drużyny. Przyszły lepsze czasy, przetrwałem momenty tankowania, potem Tom Benson kupił Hornets, zmienił nazwę na Pelicans, a i wcześniej wybrany w drafcie Anthony Davis. Dell Demps użył magicznej różdżki i Pelicans znowu są na drodze do play-offów. Znów mogłem zdrowo dawkować cukier.

Dlaczego jednak nie zostawiłem Hornets po odejściu Chrisa Paula, skoro to on był tym zapalnikiem?  To są chwile, w których kibic czuje się naprawdę wyjątkowo, jak część organizacji – zawodnicy odchodzą, mówią różne rzeczy (Oj Eric Gordon…), ale fani zostają i mimo wszystko śledzą poczynania swoich ulubieńców. Wybaczyłem Hornets błędy, które spowodowały, że CP3 musiał zrezygnować ze starania zdobycia mistrzostwa w Nowym Orleanie. Dałem tej drużynie jeszcze jedną szansę. Teraz daje jej kolejne szanse, co mecz, kiedy widzę jakieś fatalne zagrania Evansa, cegły Andersona, brak rąk Asika, czy brak komunikacji między Holidayem a resztą świata.

Co jednak z osobami, które nie mają drużyny, do której się przykleili i śledzą „wszystko”.  Podziwiam ich jeszcze bardziej. Osobiście nie wyobrażam sobie nie posiadania Pelicans, jako tej ulubionej. Oni także poświęcają doznawanie takich doświadczeń i emocji towarzyszących fanom, którzy jak zapaleńcy obgryzają paznokcie czy rozlewają herbatę w oczekiwaniu na kolejne punkty.

Co jednak z osobami, które śledzą swojego ulubionego zawodnika? Chwała im za to, każdy powód jest dobry, aby oglądać mecze koszykówki. Bo jest to sport, który łączy. Czy są to ludzie grający na orlikach, turniejach koszykówki; czy zupełnie nieznajomi lokalni eksperci debatujący na twitterze.

Co jednak z osobami, które zmieniają drużyny jak rękawiczki i podążają za zwycięstwami? Mógłbym jasno odpowiedzieć, że to band wagon, ale herbata nie pozwala mi na to. Nawet takie „band wagony” są potrzebne w „naszym” społeczeństwie. Gdzie byliby teraz superbohaterowie DC Comics czy Marvela bez czarnych charakterów? Oczywiście, takie osoby doświadczą emocji meczów, nerwów podczas tragicznej przegranej, a to jest najważniejsze – żeby była jakaś pasja. Pytanie tylko, co takie osoby poświęcają, skoro już o tym rozprawiam. Przede wszystkim cudowną cechę cierpliwości budowania składu. Nie będę jednak tutaj się rozpisywał, wystarczy spojrzeć na innych fanów, którzy pomimo słabych wyników swoich drużyn mają uśmiech na twarzy.

Bo nie zawsze wynik drużyny jest najważniejszy. Każdy ma inny wymagania, co do swojej drużyny. Niektórzy przedkładają styl gry nad wyniki, ale nie mogę wymyślać powodów, gdyż ile ludzi tyle może być wariantów. Podsumowując dla mnie najważniejsze jest, aby Pelicans dalej grali swoje. Brakuje mi rzeczy na które mogę się zdenerwować. Chciałbym poświęcać jak najwięcej nocy, żeby móc oglądać mój ukochany sport. Wyniki nie są dla mnie ważne, ale Monty, mógłbyś już sobie darować. Kończy mi się już herbata, także czas zakończyć i felieton. Znów muszę iść zrobić następną, bo niedługo kolejny mecz Pelicans.