NBA często pokazuje nam jak bardzo ważne i istotne w sporcie są chwile. Sekundy, minuty, godziny, czasami kilka spotkań może zmienić całkowicie postrzeganie danej drużyny czy zawodnika. Ray Allen jednym rzutem obrócił historię serii Heat-Spurs, Jeremy Lin kilkoma spotkaniami wyrobił sobie nazwisko w lidze, Golden State Warriors w kilka dni przegrali Mistrzostwo NBA.
To historie, które znają wszyscy. Liga NBA nie żyje jednak jedynie wielkimi nazwiskami i mistrzowskimi zespołami. Codziennie, w każdym meczu o przetrwanie i swoje marzenia walczą zawodnicy mniej znani, czy też mniej utalentowani. W ostatnim czasie swój moment w New Orleans Pelicans ma Darius Miller.
„To doświadczenie. Za oceanem szlifowałem swoją grę, nauczyłem się jakim chcę być zawodnikiem, jakie oddawać rzuty i w czym jestem dobry. Mam nadzieję, że to przełoży się na tę ligę” – mówił Darius po zwycięskim meczu z Atlanta Hawks, gdzie był bez wątpienia bohaterem spotkania
Bo to już nie pierwsza szansa Dariusa Millera na zrobienie kariery w NBA. Pierwszą miał już w sezonie 2012-13, kiedy to zespół z New Orleans wybrał go w drugiej rundzie draftu. Miller był po fantastycznym sezonie w Kentucky, gdzie wspólnie z aktualnym kolegą z drużyny, Anthonym Davisem podnosił tytuł dla najlepszego zespołu w kraju.
Już wtedy Darius musiał bić się o swoje. W Kentucky nie był pierwszoplanową postacią, ale kluczowym zmiennikiem. Kiedy coach Calipari potrzebował wsparcia i impulsu, to wywoływał nazwisko Millera. Zazwyczaj działało.
Tego samego oczekiwali od niego włodarze New Orleans. I zawiódł. Notował średnio 3.1 punktu na mecz i wystąpił w 102 spotkaniach. W trzecim sezonie jednak bardzo szybko z niego zrezygnowano. Darius nie potrafił wejść w rytm NBA, nie rozumiał swojej roli w drużynie.
„Kiedy przyszedłem tutaj po raz pierwszy, nie wyznaczyłem sobie żadnego celu. Potrzebowałem czasu, aby dojrzeć i wszystko zrozumieć”
Wyjechał do Niemiec, gdzie stał się prawdziwą gwiazdą. 3-krotnie zdobył Mistrzostwo z Brose Bamberg, a na swoim koncie ma również statuetkę MVP Finałów. Nadszedł więc czas na jeszcze jedną próbę walki o NBA.
Z propozycją kolejny raz przyszli New Orleans Pelicans. Zaoferowali mu 2-letnią umowę, co wydawało się wówczas dosyć ryzykowne. Miller dołączył tym samym kolejny raz do swoich kolegów z Kentucky – Anthony’ego Davisa czy DeMarcusa Cousinsa, z którym też spędził rok na uczelni.
Początek sezonu 2017-18 przypominał jednak tego samego Millera, który nie potrafi się odnaleźć. Zaczął fatalnie. W pierwszych 8 spotkaniach zdobywał niecałe 2 punkty na mecz. Trafiał 25% z gry i 13% za trzy. Fani załamywali ręce.
Potężny kryzys nadszedł w meczu z Sacramento Kings, który Pelicans zaczęli okropnie. Darius dostał wówczas szansę na grę w pierwszej piątce i zagrał jedynie 6 minut w pierwszej kwarcie. Potem na boisku już go nie można było zobaczyć. Skończył na minusie, -15. Wydawać by się mogło, że Alvin Gentry wyrządził mu wówczas krzywdę. Darius nie był jedynym, który spisywał się tutaj źle. Brak czasu na parkiecie po tym meczu w następnych starciach był jednak jasnym sygnałem. Miller musiał wziąć się w garść i pokazać na co go stać.
I pokazał.
Powoli, krok po kroku walczył o swoje minuty. Dobry mecz przyszedł już przeciwko Mavericks, gdzie zdobył 9 punktów po trzech trójkach. Powtórzył to w Chicago, mając 11 punktów. Od teraz coach Gentry dawał swojemu rezerwowemu coraz więcej szans na pokazanie się.
I nastąpił prawdziwy wybuch.
Darius Miller poczuł się wreszcie jak zawodnik NBA. Poczuł, że należy do tego miejsca. Po jego ruchach widać zdecydowaną pewność siebie, chęć gry i gryzienia parkietu. 13. listopada Pelicans męczyli się ze słabiej notowanymi Hawks. Pellies obudził jednak właśnie Darius Miller trafiający trójkę za trójką. To właśnie 27-latek poprowadził wówczas ten zespół do ważnego zwycięstwa.
Trafił 5 trójek i zdobył 21 punktów, co było jego najlepszym wynikiem w karierze. Od tamtej pory stał się kimś, kim był w Kentucky. Jeśli potrzebujesz wsparcia, impulsu to wołasz do ławki „Darius, wchodzisz”. 13 punktów z Toronto, 6 w nieszczęsnym starciu w Denver i 11 punktów w zwycięstwie nad Thunder.
„Musiałem dojrzeć, na boisku i poza nim. Gra w Niemczech bardzo mi pomogła. Ale wszystko stało się też łatwiejsze wraz z wiekiem, aby dojrzeć mentalnie i znaleźć pewność siebie. Znalazłem swoje miejsce”
New Orleans Pelicans znaleźli swojego rezerwowego, swojego role-playera. Jest nim Darius Miller. I nawet jeśli w jego grze znów pojawi się kryzys, bo w tak długim i męczącym sezonie to rzecz zwyczajna, to powinniśmy mu zaufać. Już pokazał, że potrafi grać i potrafi pomóc tej drużynie.
Od 3. listopada skrzydłowy notuje średnio 10.6 punktu na fantastycznej skuteczności – 60% z gry i 60% za trzy. Niech to trwa jak najdłużej, bo właśnie kogoś takiego w tym zespole brakowało. Jeśli Twoja gra opiera się na dwóch dominujących wysokich, to potrzebujesz wokół nich zadaniowców, którzy potrafią bronić i trafiać. I to właśnie robi Darius Miller.