Do Nowego Orleanu przyjechała najbardziej gorąca drużyna NBA, która w styczniu dokonała już rzeczy historycznej przechodząc przez miesiąc jako niepokonani i wygrywając przy tym 19 spotkań z rzędu. Taka fantastyczna seria musiała się jednak kiedyś skończyć, a pogromcami okazała się drużyna New Orleans Pelicans, która rozegrała spotkanie doskonałe wygrywając bardzo pewnie z kontenderami 115 – 100.
Pelicans rozpoczęli to spotkanie z niesamowitą mocą i świetnym nastawieniem walki o każdą piłkę. Świetnie spisywał się Anthony Davis, który dziurawił siatkę od pierwszych minut rzutami dystansowymi i po zbiórkach ofensywnych, a przy tym był niemałą przeszkodą dla wysokich Hawks pod koszem. Zawodnicy z Atlanty to obok Golden State Warriors najlepiej rzucający team w lidze, ale Pellies udało się zatrzymać Jastrzębie w tej pierwszej kwarcie i uciec na bezpieczną przewagę +/- 10 punktów.
Problemy z trafieniem miał Paul Millsap, który nie potrafił poradzić sobie z zasięgiem ramion Anthony’ego Davisa. Pudłował też Jeff Teague z czystych pozycji, podobnie jak Kent Bazemore czy Mike Scott. Zza linii trzypunktowej Hawks rzucali tej nocy zaledwie na 32%. To było kluczem do zwycięstwa.
Drużyna Mike’a Budenholzera nie miała też jednak łatwo pod obręczą, gdzie Al Horford czy Paul Millsap mieli trudności przy Omerze Asiku, który nie tylko świetnie stopował All-Starów ze Wschodu, ale jednocześnie zabezpieczał zbiórki, których dzisiaj zapisał na swoim koncie aż 17 (14 w obronie).
Niebezpiecznie zrobiło się dopiero w trzeciej kwarcie, na którą Hawks weszli ze świeżą energią i wyregulowanymi celnikami. Po kontuzji do składu powrócił DeMarre Carroll i przywitał się z publicznością w Luizjanie dwoma trafieniami z dystansu z rzędu, a swoją cegiełkę dorzucił też niezawodny i magiczny Kyle Korver. Przewaga Pelicans zmalała do zaledwie kilku punktów, ale wówczas swoje show zaczął Tyreke Evans rozdając na prawo i lewo świetne piłki oraz Eric Gordon, który chciał udowodnić, że pomiędzy jego rzutem i Kyle Korvera nie ma większej różnicy – dzisiaj 4/6 za trzy.
Świetne minuty dawał też Dante Cunningham trafiający z półdystansu, walczący o piłki 50/50 i blokujący pod obręczą. Kilka ciekawych zagrań i wreszcie dwa trafienia zza łuku (ale też i zbyt dużo strat) zanotował Jimmer Fredette, który tym meczem powinien ostatecznie wygryźć ze składu Nate’a Woltersa. 15 punktów dodał też od siebie Ryan Anderson.
Anthony Davis po kontuzji pachwiny wrócił do gry, nie będąc w 100% zdrowym. Pokazał jednak charakter MVP i zagrał dokładnie kolejny raz na takim poziomie – 29 punktów, 13 zbiórek, 3 asysty i 2 bloki. Warto jednak wspomnieć o Tyreke’u Evansie, który zanotował już czwarty raz z ostatnich pięciu spotkań 12 asyst, przy tym dzisiaj nie tracąc piłki nawet jeden raz. Evans dołożył też 15 „oczek” oraz 5 zbiórek.
Swoje dni ma jednak przede wszystkim ostatnio Eric Gordon, który kolejny raz był podporą ofensywy Pelicans – 20 punktów, 7 asyst i 5 zbiórek.
Omer Asik zanotował 9 punktów i 17 zbiórek, Dante Cunningham 10 „oczek”, Quincy Pondexter 7, Anderson 15, Fredette 10.
Trzeba również pochwalić Monty’ego Williamsa, który zaczyna podejmować właściwe i trafne decyzje. Coach Pelicans reaguje też bardzo dobrze na parkiecie prosząc o czas w odpowiednim momencie, a jego rotacja uległa znacznej poprawie. Jedyną niezrozumiałą decyzją tej nocy było jedynie pojawienie się Johna Salmonsa, ale hej, wygrywaliśmy z Haw(L)ks!
New Orleans Pelicans przerwali 19-meczową serię zwycięstw Atlanta Hawks i tym samym pomniejszyli swoją stratę do 8. Phoenix Suns, którzy tej nocy ulegli na własnym parkiecie Memphis Grizzlies. Strata do zespołu z Arizony to już zaledwie 1 spotkanie.
Przed Pelikanami teraz kluczowa dwumeczowa rywalizacja z Oklahoma City Thunder, z którymi Pelicans zagrają u siebie 4. lutego i na wyjeździe 6. lutego. Dla Grzmotów porażki mogą okazać się końcem marzeń o Playoffs.