Po kontuzji Anthony’ego Davisa w Portland potrzebne było wzmocnienie formacji podkoszowej. Pelicans, którzy w rozgrywkach radzą sobie już bez Alexisa Ajincy czy Omera Asika byli momentami bezbronni w starciu z Trail Blazers. Słabe przygotowanie do poważnej gry na najwyższym poziomie pokazał też niestety Cheick Diallo. Pelikany postanowiły, że dowołają jednego gracza dzięki injury exception i wybór padł na Josha Smitha. Smith powraca więc do NBA niczym syn marnotrawny.
Jeśli chodzi o uraz kolana Davisa – wszystko wskazuje na to, że nie jest to nic groźnego. AD już tuż po meczu został wpisany na listę day-to-day, a rezonans nie wykrył nic niepokojącego. Istnieje duża szansa, że zagra nawet dzisiaj przeciwko Sacramento Kings.
Wzmocnienie się na pozycji silnego skrzydłowego okazało się czymś bardzo potrzebnym. Widoczny jest tutaj też brak Solomona Hilla, przez który w pierwszej piątce wychodzi Dante Cunningham, a Pels tracą tym samym swoją stretch-4 z ławki.
Josh Smith ostatni raz w lidze był w sezonie 2015-16. Reprezentował wówczas barwy LA Clippers, a później Houston Rockets dla których grał w Playoffs. Od końca kwietnia nie było go jednak w NBA.
O comeback do ligi J-Smoove walczył już od jakiegoś czasu. Nawet podczas tegorocznych przygotowań i spotkań przedsezonowych postanowił on dołączyć do zespołu Maccabi Haifa, który kilkakrotnie rywalizował w preseason z drużynami NBA. Smith miał nadzieję przypomnieć o sobie. I chyba się udało.
W New Orleans Pelicans powinien przejąć znaczne minuty na pozycji numer 3-4, wchodząc z ławki i grając z kimś z pary Davis-Cousins. Jeśli Josh Smith nie będzie sprawiał problemów wychowawczych, a Alvin Gentry będzie w stanie wbić mu do głowy, że oddawanie nieprzygotowanych trójek to zły pomysł – ten eksperyment może się sprawdzić.